Miałam z tą książką prawdzie twardy orzech do zgryzienia.
Wizualnie prawdziwie fascynująca i tajemnicza na pierwszy rzut od razu cieszy oko. Ta mroczna okładka, magiczne świetliki w tle i zapewne przedstawiona na niej pierwszoplanowo krnąbrna Nika zapowiadają sytą ucztę dla potencjalnego czytelnika.
Przystąpiłam więc do czytania z wielkim entuzjazmem, który natychmiastowo został zgaszony i jeszcze w dodatku co chwilę pieczętowany kolejną i kolejną irytacją. Jest taka rzecz w tej książce, która sprawiała że przewracałam oczami i przeklinałam siarczyście w myślach za każdym razem wymyślając inne brzydkie słowo, żeby nie być tak monotematycznym i ubogo ograniczającym się w kółko do tych samych zwrotów. No właśnie, tutaj jest to sedno sprawy o którym już teraz napomknę, bo pasuje mi do przykładu. Przeogromnie mnie irytowało, że niemal na każdej stronie Nika nazywała Aarona ptasim móżdżkiem. Rozumiem, że sama wydawała się bardziej ogarnięta i mniej ciapowata od swojego anioła… ale po co? Może to miało być słodkie? Urocze? Nie wiem, ale jednak to wypominanie jakiegoś nierozgarnięcia, powtarzało się przesadnie zbyt często przez co ogólnie straciłam rytm i ochotę do przeżycia ich historii i przygody, a jedynie beznamiętnie czytałam i czytałam żałując, że nie liczę od początku tych ptasich móżdżków, bo pewnie bym zasnęła jak przy metodzie liczenia baranów na bezsenność.
Jest mi przykro, bo ja tej książki nie chcę obrażać i jechać po niej strasznie. Ogólnie to jest to ciekawa i wciągająca opowieść fantasy tylko nie dla kogoś takiego jak ja. Czułam, że gdybym miała połowę lat mniej, albo więcej niż połowę mniej, to może takie naiwne opowiastki by mnie wciągnęły i nie czepiałabym się zbędnych drobiazgów. Mnie jednak raziły.
Takim też bardziej osobom bym tę książkę polecała- lubiącym wkraczać w inne światy i mającym w sobie świeżość. Hmm, może bardziej zrozumiale zabrzmi jak napiszę, że to książka dla osób mających w sobie nastoletniego ducha. Uściślając już najbardziej, myślę że najbardziej spodoba się dorastającym, zbuntowanym, ale wciąż romantycznym dziewczynkom. Mnie po prostu nie wciągnęli Ci bohaterowie w swój świat. Bądź co bądź fantasy (dla mnie ciężkostrawny temat) odrealniony i magiczny na siłę. Nie wystarczająco związałam się z nimi emocjonalnie i ich nie poczułam. Tej relacji między nimi.
Jak mówię- mam pewnie zbyt wygórowane oczekiwania, jestem być może zgorzkniała, stąpam już zbyt twardo po ziemi, nie czuję klimatu i nie umiem się w „Przewoźniczkę dusz” wkręcić tak, żeby mnie przemieliło, chociaż uwierzcie mi próbowałam do ostatniej strony.
Cieszę się jednak, bo patrząc na wysokie opinie innych czytelników widzę, że większe grono przyjęło tę książkę optymistycznie. I to naprawdę cieszy, bo sam pomysł autorki na stworzenie takiej tajemniczej atmosfery i wymyśleniu nie(ziemskich) postaci i ich magicznych zdolności czy wątków z pewnością zasługuje na uznanie. Tak samo jak to, że Pani Malwina jako wielka pasjonatka literatury i pisania spełnia przecież swoje marzenia i wydaje to co jej w duszy gra robiąc to na najwyższym poziomie i z sercem. To akurat czuć i należy się docenić. Jak wspomniałam na początku, wizualnie już to wyglądało świetnie. (A jak wiadomo, skoro przez żołądek do serca, zaskoczeniem do mojej bardzo starannie zapakowanej przez autorkę przesyłki były dwie „książkowe” krówki- aż szkoda je zjeść)
Podziwiam więc tę pasję i podejście do swoich odbiorców. Jeśli jesteś młody ciałem albo duchem- to chwyci i polecam- będziesz zachwycony. Inaczej… ostrzegałam.