Jestem ulepiona ze wspomnień moich rodziców, dziadków i przodków. Od nich pochodzi to, jak wyglądam, jaki kolor mają moje włosy. Jestem też po trosze każdą z tych osób, które spotkałam w swoim życiu i która zmieniła to, jak myślę. Więc co właściwie znaczy „ja”?
„Kapelusz pełen nieba” to moje pierwsze spotkanie z Terrym Pratchettem. Wiem, że jest to przecież jeden z najbardziej cenionych pisarzy fantastyki, dlatego postanowiłam wreszcie po niego sięgnąć. Niestety pech chciał, że trafiłam akurat najpierw na właśnie tą książkę i najwyraźniej nie był to dobry wybór, bo jeśli nie na zawsze, to przynajmniej na jakiś czas skutecznie zniechęcił mnie do Pratchetta.
Opowieść jest o młodej czarownicy Akwili Dokuczliwej, która nie jest zbyt dobrą czarownicą. Nie bardzo wychodzi jej czarowanie, tworzenie chaosu jest zbyt trudne, a latanie na miotle przyprawia ją o mdłości. Trzeba przyznać, że to takiej młodej dziewczynie musiało sprawiać wiele kłopotów. Postanowiła więc poduczyć się tych umiejętności i w tym celu opuściła swój dom i udała się pod opiekę do panny Libelli. Tam też Akwila dowiaduje się, że życie czarownicy nie polega jedynie na tej niezwykłej magii, która wydobywa się z różdżki i zaklęć, ale na magii życia codziennego, na pomaganiu innym, słabszym, tym, którym ciężko żyje się w samotności.
W czasie całej historii ujawniają się różne tajemnice, które są naprawdę bardzo interesujące i dość niecodzienne, bo Pratchett stworzy coś na kształt bardzo dowcipnego świata czarownic i ujawnia jak dziwaczne mogą być ich umiejętności. Bardzo podobała mi się „podwójna” panna Libella, opisy wykonywanych przez nią (przez nie?) czynności czytało się z przyjemnością. Już same postacie Fik Mik Figli są niezwykłe, zabawne i na pewno wnoszą dużo kolorów do całej treści. Myślenie Akwili było przedstawione całkiem dobrze, bo widać cały proces, każdy etap tego jak ono się zmieniało, z myślenia dziecka na myślenie kogoś, kto rozumie już więcej rzeczy. Taka pierwsza dorosłość Akwili.
Muszę przyznać, że trochę dziwne było tłumaczenie Doroty Malinowskiej-Grupińskiej, które jest trochę niezrozumiałe jak dla mnie. Dlaczego Akwila Dokuczliwa, jeśli w oryginale jest to Tiffany Aching? To coś całkowicie różnego i chyba trochę zmienia koncepcję samego autora.
Książka niestety nie wciągnęła mnie całkowicie i myślę, że gdyby nie humor (który był tu jedynym elementem, który z czystym sumieniem mogłabym nazwać doskonałym), odłożyłabym ją już po pierwszych dwóch rozdziałach. „Kapelusz...” bardzo mnie wymęczył i trudno było mi dotrwać do końca, jednak wiem, że jeśli raz odłożę książkę, nigdy już do niej nie wrócę, a nawet jak historia jest nieciekawa, to lubię wiedzieć jak się ona rozwiązuje. Przez cały czas miałam wrażenie, jakby ta książka zawierała w sobie dużo niepotrzebnej treści i jakby wystarczyło spisać całą historię na kilkudziesięciu stronach opowiadania, które czytałoby się szybko i zapałem, niż rozwlekać się (choć książka i tak jest cieniutka, bo ma ok. 250 stron) tworząc tą całość.
Nie czytałam co prawda poprzedniej części, ale chyba nie sprawiło mi to problemów w zrozumieniu powieści. Sama opowieść jest przecież mądra i bardzo dobrze pokazuje całą wewnętrzną ewolucję Akwili. Wciąż jednak czegoś mi tu brakowało. Choć wierzę, że po Pratchetta warto jest sięgać, to może akurat nie po tą książkę.
http://www.kilkastrondziennie.blogspot.com/