Nikodem Dyzma, prowincjusz, przebywa w Warszawie. W rodzinnym Łyskowie pracował w urzędzie pocztowym, lecz w niezbyt miłych okolicznościach został zwolniony z posady. W stolicy błąka się po wstrętnych barach i okropnistych spelunach. Zarabia w takich miejscach, grając na mandolinie i śpiewając nazbyt wulgarne piosenki. Szuka również zajęcia jako fordanser. Jego taniec nie podoba się jednak właścicielom lokali gastronomicznym.
Nikodem Dyzma zatem w Warszawie to bezrobotny, głodny i ... wściekły na cały świat marzyciel. Marzy nie tylko o suto zastawionym stole. Widzi w swych ambicjach własne mieszkanie, być może żonę i dzieci. To jednak tylko urojenia młodego człowieka. Wynajmuje kąt u biednych jak on ludzi. Ich córka jest prostytutką. No, doprawdy - Nikodem ma zupełnie inne aspiracje.
Aspiracje, które miały się spełnić ... przez przypadek. Na przystanku tramwajowym Dyzma znajduje zaproszenie na raut organizowany na cześć ambasadora Austrii. Przyjęcie ma się odbyć w Hotelu Europejskim, oczywiście z najwyższymi władzami Polski. Gdy Nikodem przemyśliwa iść czy nie iść na przyjęcie, nie obudziło się w nim zamierzenie, które później go owładnie całego. W chwili czytania zaproszenia jest po prostu głodny, i o niczym innym nie myśli.
Jednak poszedł. Odbiorca zaproszenia, co sam sprawdził, wyjechał za granicę. A żołądek krzyczy na pomoc. Nikt go nie wyprosił, nikt go nie zapytał o nazwisko. Dobra jest, trzeba zaspokoić głód. Przecież po to tu przyszedł. Nagle ktoś go popycha, talerz pełen smakołyków, wylatuje z rąk. Dyzma nie wytrzymuje, krzyczy na człowieka. Nie wie że to szef gabinetu premiera, Jan Terkowski. Incydent z Terkowskim nie uszedł uwadze zebranym na raucie. Do Dyzmy podchodzi Wacław Wareda, pułkownik Wojska Polskiego. To początek "kariery" Nikodema Dyzmy na salonach warszawskich. Do Dyzmy podchodzi również Leon Kunicki, przemysłowiec, właściciel sporego majątku. To początek "kariery" Dyzmy jako obszarnika ziemskiego.
Cham, bez wykształcenia, spowodował wiele zamieszania w kręgach rządowych. Zresztą nie tylko. W życiu prywatnym i intymnym też. Uszczęśliwił parę osób, lecz tylko na chwilę. Naraził się również paru ludziom, i to na wieki wieków amen. W tym miejscu może warto przypomnieć pewien fakt z życia Dołęgi - Mostowicza. W 1927 Dołęga-Mostowicz został pobity przez nieznanych sprawców. Jak podaje w przedmowie do powieści Kiwony Józef Rurawski, pisarz został porwany 8 września 1927 z ulicy Grójeckiej, siłą wciągnięty do samochodu, wywieziony do Janek pod Warszawą, pobity w lesie i wrzucony do dołu ziemnego. Uratował go od śmierci przechodzący przypadkowo rolnik. Wydarzenie głośno komentowała prasa opozycyjna, która podejrzewała przedstawicieli władzy sanacyjnej o sprawstwo lub inspirację pobicia, czemu jednak zaprzeczali przedstawiciele obozu władzy. Według opozycji miała to być próba zastraszenia (lub nawet unieszkodliwienia) krytycznego wobec rządu felietonisty. Po porwaniu i pobiciu pisarz stracił zdrowie i wycofał się z działalności dziennikarskiej na rzecz pracy literackiej. I tak powstała "Kariera Nikodema Dyzmy". Paszkwil na władze współczesne Dołęgi - Mostowiczowi. Inaczej mówiąc była to zemsta Pisarza na dygnitarzach, którzy nie lubili krytyki.
Powieść dla wszystkich. Dla dygnitarzy i kucharek. Tak napisana. Dołęga - Mostowicz chciał aby dotarła do świadomości wszystkich. Być może Autor wykorzystuje w niej znane toposy literackie ( biedny - bogaty, chamskie powiedzonka - dyplomatyczne zachowanie), lecz przecież nie o to tu chodzi.
Najważniejszą rzeczą w "Karierze Nikodema Dyzmy" jest zastosowanie innego toposu literackiego. Topos dziecka, które pokazuje prawdę. Tak jak w "Nowych szatach Cesarza" Andersena. Znana baśń pokazuje dorosłych ludzi udających że widzą to, czego nie ma. Tylko mały chłopiec wypowiedział prawdę. Takiego "małego chłopca " i w "Karierze ..." widzimy. A ja widzę też odniesienie do innego utworu ze światowej półki. Wspominam "Rewizora" Gogola i ten cytat. "Z czego się śmiejecie? Z sami siebie się śmiejecie!". Owszem, śmiałem się. I Gogol ma rację. Z siebie. Czy człowiek nie jest naiwny? Jest! Czy nie dałbym się nabrać? Tak jak Wareda i spółka. To pytanie zostawiam bez odpowiedzi.