Miłka O. Malzahn "Fronasz", Szczecin, Bezrzecze, Wydawnictwo OFFicyna, 2024
Miłka O. Marlzahn wydała w serii „Kwadrat” powieść „Fronasz”. To już trzecia, w krótkim odstępie czasu, pozycja na moim blogu, wydana w tej serii. Po prostu styl w jakim są napisane opowieści a publikowane w rzeczonej serii, jest adekwatny do moich potrzeb.
Na skrzydełku książki czytamy o serii że wydawane pozycje są wymagające i czytelne jednocześnie. Nie ma nic wspólnego z tym rodzajem literatury, którą promują tanie reklamy. Nie tylko opowiada, ale także opowiada o literaturze. Przywołuje ją. W różnych aspektach. Wyraża jednostkowe ja, odsłania życzenia grup społecznych.
„Fronasz” Miłki O. Malzahn zaczyna się jak jeden z najlepszych filmów Hitchocka. Trzęsieniem ziemi. Owo trzęsienie ziemi w przypadku naszej powieści nazywa się przewóz ciał w trumnach dla potrzeb artystów. Artyści, różnego asortymentu, „zamówili” tuzin nieboszczyków.
Ale to jeszcze nie koniec. Wiele atrakcji czeka Czytelnika „Fronasza”, czy mówiłem o wielkim reżyserze angielskim? Z pewnością to on czuwał nad tworzeniem powieści Malzahn. Bo oto pojawia się tajemniczy Tancerz, przystojniak jakich mało. Może Czytelnik nie uwierzyć mi na słowo, lecz dopiero w tym właśnie momencie powieść zaczyna żyć swoim własnym życiem. Jest to moment przełomowy dla bohaterów „Fronasza”.
Miłka O. Malzahn tak zmieszała, tak wymieszała, tak powiązała supły wątków, że można emzdziwić się że pod koniec powieści nie nastąpiła jakowaś katastrofa, że wątki nie pobiły się o pierwszeństwo.
Tak, dużo dzieje się w „Fronaszu”, a poza tym mamy w ręku przypowieść o najważniejszych, ostatecznych zadaniach człowieka.
A tak szczerze mówiąc, co jest najważniejsze? Co jest ostatecznością? Na te pytania Malzahn nie odpowiada, obecność Sił Nadprzyrodzonych jest dyskretna. To nie jest opowieść o samym Bogu, tylko o Jego opiece nad człowiekiem, i tego konsekwencjach.
Mija „Fronasz” szybko, jak samochód w którym są przewożone ciała zmarłych ludzi tuż na początku powieści. Lecz przecież zostaje z nami na dłużej, a może na długo. W pierwszym akapicie pisałem niezwykłości, niepowtarzalności tej literatury. Nie nazwę stylu w jakim opowieść Molzahn została napisana. Lecz nie dlatego że nie jestem kompetentny, tylko że Autorka połączyła w jednym organizmie twórczym kilka stylów, gatunków, rodzajów literatury. Najbliżej, moim zdaniem, „Fronaszowi” do burleski, ale połączonej z dramatem. Coś jakby Sławomir Mrożek połączył siły twórcze z Williamem Szekspirem. Proszę sobie wyobrazić scenę w której artysta – rzeźbiarz dokonuje narzędziami do modelowania stworzenia trupa. Ta scena niech zostanie pierwszym kadrem filmu na podstawie powieści Miłki O. Malzahn.
Bardzo ciekawymi, uniwersalnymi słowami skomentowała próbę analizy powieści nieznanego pióra. Otóż według Miłki O. Malzahn każda interpretacja jest dozwolona.
Czytelnik nie może być pewnym, że to co czyta, czyta naprawdę. Dzieje się na kartach powieści. Tak naprawdę powinienem napisać o odbiorze lektury, nie samym czytaniu. Słowa zapisane na kartach „Fronasza” zamieniają się w krajobrazy, a te dopiero w skojarzenia, metafory, podwójne znaczenia. Po chwili takiej zadumy jesteśmy naprawdę daleko od gołych słów.
Język opowieści to patetyzm najszlachetniejszego rodzaju. Czasami ociera się o uliczny kolokwializm, czasami jest brudny, nawet chamski. Lecz w połączeniu ze słowami lirycznie nastawionymi do świata, dają ciekawe pole do przemyśleń o tkance językowej. Jest to strefa powieści bardziej wyciszona, bardziej poetycka. A to jest ważne, gdy opowiadamy o życiu, śmierci, obojętności.