Pamiętam, że gdy sięgałam po "Dziedzictwo mroku" urzekła mnie niezwykle udana okładka. Prosta, ale intrygująca, bez przesadnych ozdobników. Czytałam tę powieść dosyć dawno temu, więc w końcu postanowiłam, że czas w zabrać się za kontynuację. Liczyłam na to, że będzie o wiele lepsza niż bardzo przeciętny pierwszy tom.
W poprzedniej części poznaliśmy Grace Divine - przykładną uczennicę i córkę pastora. Wszystko jednak legło w gruzach, gdy w mieście pojawił się jej dawno niewidziany przyjaciel Daniel, całkowicie odmieniony. Okazało się, iż jest on jednym z Urbat - wojowników-wilkołaków stworzonych przez Boga do walki ze złem. Grace uleczyła miłość swojego życia, Daniela z klątwy wilkołactwa. Tylko ona jedna, jego ukochana mogła to zrobić, jednak teraz nasza bohaterka jest obdarzona tą samą klątwą, co niegdyś jej chłopak. Dziewczyna będąc Urbat będzie musiała nauczyć się kontroli i nie pozwolić swojemu wewnętrznemu wilkołakowi na zawładnięcie nią. Jednocześnie poznaje Talbota, do którego ciągnie ją od samego początku... Co wyniknie z ich spotkania? Co zrobi Grace, aby zostać Niebiańskim Ogarem i do jakich poświęceń jest zdolna, aby uratować swojego brata?
"Łaska utracona" to książka objętościowo duża (prawie pięćset stron), a każdy mól książkowy lubi takie cegły. Pod warunkiem oczywiście, że są dobrze napisane i mają ciekawą fabułę. Trylogia Bree Despain taka jest, toteż niesamowicie szybko skończyłam lekturę drugiego tomu jej serii. Pod pewnymi względami okazał się on o wiele lepszy niż prequel. Autorka wprowadziła wiele nowych interesujących bohaterów, zadbała o to, aby jej historia miała mocne podstawy. W efekcie nie było takiego momentu, abym nudziła się podczas czytania, bo od początku praktycznie coś się dzieje.
Na początku może się Wam wydawać, że ta trylogia to typowe paranormal romance i nie sposób się z Wami nie zgodzić, bo to jest t a k a seria i nie warto doszukiwać się w niej głębszego sensu. Podczas gdy akcja w "Dziedzictwie mroku" kręciła się tylko praktycznie wokół miłości, tudzież początków romansu Grace i Daniela, w "Łasce utraconej" już tego nie ma - wręcz przeciwnie! W drugim tomie związek tych bohaterów napotka wiele trudności, oboje w zasadzie siebie okłamują, zatajają przed sobą ważne fakty - nie jest więc cukierkowo, bajkowo i generalnie sielankowo. I bardzo dobrze, że autorka nie przesadza, nie wyolbrzymia, nie robi szopki z miłości Grace i Daniela. Bree Despain umie robić coś, co wielu autorkom paranormal romance nie wychodzi, wie, kiedy powiedzieć dość i nie zrobić ze swojej książki pośmiewiska.
Obecnie na rynku wydawniczym jest multum książek fantastycznych z wątkiem miłosnym, nie to, co kilka lat temu, gdy nie było ich dużo. Teraz fani takiego połączenia mogą przebierać w powieściach takiego typu praktycznie bez umiaru. Nie bez powodu o tym piszę, bowiem trylogia Despain Bree jest po prostu "fajna" i to już jest dla mnie za mało. Szukam książek, które dostarczą mi emocji, które sprawią, że będę pochłaniała je bez przerwy z nieustannie towarzyszącym mi napięciem. "Łaska utracona" taka nie była. Czegoś mi jednak zabrakło. Nawet na wakacyjną lekturę chciałabym historii, którą zapamiętam na dłużej niż tydzień.
Mimo wszystko przy "Łasce utraconej" spędziłam miło czas. Nie jest to ambitna lektura, która niesie za sobą jakiś głębszy przekaz, ale na obecną porę jest idealna. Poziomem przewyższa na pewno pierwszą część, w której jest więcej akcji niż miłości. Ponadto zakończenie było tak zaskakujące i niespodziewane, że z pewnością sięgnę po finałowy tom!