Mawiają niektórzy, że nieważne jak zaczynasz- ważne jak kończysz. Mogłabym śmiało powiedzieć, że tej zasady trzyma się Andrzej Wardziak w swojej nowej powieści „Głębia”, bo chociaż jej początek pozostawiał wiele do życzenia i był mocno drętwy, tak koniec już zdecydowanie zrekompensował wszelkie wcześniejsze niedociągnięcia.
Nigdy wcześniej nie miałam do czynienia z twórczością tego autora, ale intuicja podpowiadała mi, że już sam tytuł może być zobowiązujący i zwiastować coś bardziej ambitnego. Lubię książki z głębszym przekazem, jakimś przesłaniem co na dłużej pozostaje w pamięci i skłania do większej refleksji.
„Głębia” finalnie pod tym względem dała radę, a nawet przerosła moje oczekiwania.
Głównym bohaterem książki jest Kamil. Zwyczajny, młody chłopak mogłoby się wydawać. Na pozór, pomimo trudnych i tragicznych życiowych doświadczeń stara się żyć normlanie. Stara się, bo ma pracę, znajomych i dziewczynę. Czego chcieć więcej? To przecież już jakiś wielki plus, żeby żyć teraźniejszością i cieszyć się w pełni młodzieńczym okresem.
Mały pozytyw, żeby nie myśleć o strasznych rzeczach jakie przyniósł los i nie roztrząsać obsesyjnie przeszłości.
Kamil ma nawet pasję, jaką jest bieganie. Niestety również mało skuteczne lekarstwo na poważne zmartwienia i lęki. Ma też dobrą matkę, która niesie z nim ten sam ból życiowego cierpienia, chociaż zupełnie inaczej starają się z nim sobie radzić i tłamsić go w sobie na swój sposób.
Nie jest łatwo udźwignąć strasznych ciosów od losu. Śmierć ojca, zaginięcie młodszej siostry i kolejna śmierć ojczyma sprawiają, że Kamil coraz częściej staje się nieobecny wśród najbliższych mu osób z otoczenia. Dręczony koszmarami, strachem i natrętnymi myślami, chociaż żyje niby normalnie to jednocześnie staje się kimś, kto nie jest nim samym…
Kimś, kim pewnie nie chciałby być, a tak naprawdę stał się nim już dawno temu...
Za wszelką cenę usilnie szuka jakichś wskazówek, by dowiedzieć się co stało się z jego siostrzyczką i ku własnemu zdziwieniu udaje mu się odkryć coś, co uznaje za jakiś przełom w tej sprawie. Kamil nie odpuszcza, a pewne znalezisko nakręca go jeszcze mocniej w temacie zaginionej Agnieszki. To wszystko coraz bardziej odbija się na jego stanie pogłębiając straszną paranoję. Nawet rozmowy z psychologiem, przed którym chłopak próbuje robić dobre wrażenie, niekoniecznie zwierzając mu się ze wszystkiego czego doświadcza, co przeżywa i o walce jaką toczy sam ze sobą, kumulują jeszcze bardziej stan, w którym staje się już niebezpieczny nie tylko dla siebie, ale i dla swojego otoczenia…
To dziwne. Siedzę sobie teraz w fotelu, świeżo po przeczytaniu „Głębi” i czuję się jak kretynka. Mam milion myśli i zaczynają we mnie wybuchać gwałtownie naraz wszystkie emocje. Nie działo się to wcześniej podczas czytania. Nie w taki sposób jakbym chciała.
Po pierwszej części siedziałam zamrożona, a nawet zdenerwowana przytłoczeniem ponurości, bezradności i depresyjności. Styl autora też mi przeszkadzał, wydawał mi się mało wyszukany, taki trochę lekko trywialny.
Po drugiej mnie totalnie rozmroziło. Myślałam, że będzie to książka o zabarwieniu wyłącznie kryminalnym, a to tylko było jakby „przy okazji”. Wykreowany przez autora portret Kamila dotknął mnie indywidualnie, bo odkryłam jak mało we mnie jest empatii i zrozumienia dla drugiego człowieka. Jak słabo można kogoś znać i nie rozumieć co go dręczy, na co choruje, co nim kieruje… To jak zachowała się Aśka- dziewczyna Kamila już na koniec i to, że Kamil zastanawiał się czy to czasem nie jest wytwór jego wyobraźni to naprawdę było wzruszające i... zastanawiające zarazem, czy takie gesty są możliwe w dzisiejszym świecie pełnym znieczulicy i patrzenia na swój czubek nosa.
„…Nie mógł jednak pozbyć się paskudnego przeczucia, że coś mu umyka. Że tuż obok niego, za rogiem biegną naprawdę istotne wydarzenia, a on nie potrafi ich dostrzec. Jakby oglądał pogmatwany film, w którym nie do końca rozumie o co chodzi. Niemniej czuł również, że jest blisko. Tak blisko jak jeszcze nigdy…”
O rany. To nie jest łatwa i przyjemna książka. Ona powoduje ból. To trudna i wyższa „Głębia” którą niełatwo się pojmuje i przyswaja zwłaszcza dla młodszego pokolenia, bo autor wplótł do powieści dodatkowo lata 90 (Jak w tej epoce młodemu żyć? A przypomnienie Korna czy Toola, to był dla mnie smaczek i aż mnie na sentyment wzięło muzyczny dzięki Panu Wardziakowi.)
Bardzo ważne jest posłowie autora i muszę przyznać, że z pewnością zainteresował mnie dodatkowo kwestią tego tematu jaki w nim rozwinął. Podziękowania więc dla Andrzeja i tego drugiego Andrzeja też.
Miałam dać niską ocenę, ale teraz bym się tego wstydziła.
Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.