Annę Wolf najbardziej kojarzę z przemocowych mafijnych erotyków i patrząc na dorobek artystyczny PT. Autorki - tym gatunkiem właśnie A. Wolf zbudowała swój piśmienniczy kapitał. Szczerze: Nie moje to bajki i nie mój cyrk.
Owszem, A. Wolf popełniła także coś w podobie mi bliskiego, jednakowoż Klątwa Berserkera posłała mnie na deski nokautem już przy wstępie, choć fizycznie to ledwie pół strony. (sic!)
Z tych to przyczyn, trudno mi dać jakąkolwiek wiarę w pisarski progres, jakąś przemianę.
Ale że czas i śniegowa aura sprzyjają zimowym bożonarodzynkom a ja o możliwościach A .Wolf, czy może: ich braku, zdążyłam już trochę zapomnieć…
Jest tak:
Do placówki medycznej typu szpital dostarczono blondynkę z rozbitą głową, w stanie nieprzytomnym. Rozbita głowa wymagała założenia szwów oraz opatrunku.
Po odzyskaniu przez blondynkę świadomości, przy jej łóżku dochodzi do scysji pomiędzy jej byłym a domyślnie przyszłym TŻ. Ponieważ blondynka nie ma życzenia uczestniczyć w samczych przepychankach – stwierdza, że ma dość i opuszcza szpital jeszcze tego samego dnia, Ot, tak. Wstaje i wychodzi.
Względnie krótko potem, Eks blondynki, rasowy socjopata, uskutecznia u byłej włamanie z pobiciem i tak sponiewieraną porzuca w progu jej mieszkania. W odwecie, domyślnie przyszły TŻ (nb. nawrócony bandzior) odwzajemnia napaść czynną w obronie czci blondynki…
W tym miejscu mój i tak już ochwacony mózg uznał, że tych ambajów ma po kokardy i on wysiada, póki jeszcze peron nie zdążył całkowicie odjechać.
A to ledwie wyimek, z czegoś, co choć wydawnictwo NieZwykłe szumnie kwalifikuje jako powieść, najbardziej zestraja się w ramach pretensjonalnej, niewydarzonej szmiry.
Jednotorowość fabuły. Ubożuchny warsztat samej autorki (choćby przez to, że o swojej bohaterce wyraża się per „blondynka”, bo w języku polskim nie ma innych słów, by opisać kobietę). Zdania klecone na poziomie szkółki elementarnej. Prosty, właściwie: siermiężny styl narracji-to boli, jeśli spojrzeć na A.Wolf jako autorkę już okrzepłą, z doświadczeniem.
Kolejną gorzką pigułką są bohaterowie: Koślawo skreślone, groteskowe w swojej formie postaci, w swoich reakcjach przeczące logice.
Co w Zimowych sercach frustruje jeszcze bardziej, to to, że A.Wolf, o ludziach prawie czterdziestoletnich, po przejściach, pisze jak o zgrai srajdków w piaskownicy.
Są na tym samym poziomie: Ich dialogi są na porażająco infantylne, a zachowanie nieracjonalne i nieodpowiedzialne.
Cała ta literacka fikcja wyrosła na kreacjach chamowatych, ciemiężycielskich wykolejeńców, jako atrapa romansowej obyczajówki, kształtuje się w obraz niedorzecznej hucpy. Równie niepojętej, co nieskładnej.
Zimowe serca to kolejna literacka szpetota o głębi talerza obiadowego oraz inteligencji glinianego dzbana.
O choćby pozorze polotu w tym koszmarku z epiki nie ma co wspominać, bo i cienia pozoru szukać tu próżno.
Dlatego patrzę na ilość ocen określających Zimowe serca A. Wolf arcydziełem z niedowierzaniem. Albowiem w rękach czytelnika starszego niż nieopierzona koza, ta książka ma wszelkie cechy niedojrzałych bazgrołów grafomana.
Nie dałam im rady, Porzuciłam „Zimowe serca” bez żalu i ze wstrętem.
Jako proza, książka jest beznadziejna. Gniot, godny wyłącznie ubolewania.
Na czytniku szkoda dla niego miejsca, ale bezbłędnie sprawdzi się na leśnym parkingu.