Dobra, zacznijmy od tego, że choć powieść mi się podobała, uważam ją za kawał świetnej literatury, to w pełni rozumiem fakt tak licznego istnienia głosów krytycznych względem jej. Też miałem to wrażenie – czemu ona tyle gada? Gada i gada i gada i gada, rzeczywiście ten tekst jest przegadany. Miejscami wszystko zdaje się ginąć w powodzi słów, Tana French gada i przestać nie może. To gadanie jest dobrze zrobione, ciekawe, wciągające (w ogóle w trakcie lektury miałem w pewnym momencie zamiar zacząć ten tekst – miał wtedy być znacznie bardziej krytyczny - od stwierdzenia, że mimo wszystko nie usuwam pisarki z ulubionych autorów na jednym z portali czytelniczych) ale jest go tyle, że normalnie mdli. Może jeżeli ktoś ma taki talent do gadania (Tana French ma, tego jestem pewien) i pewność, że redaktor nie będzie się specjalnie wtrącał (przy jej obecnej pozycji na rynku – nie będzie) to to musi w pewnym momencie zacząć tak wyglądać? Nie wiem. Wiem, że gada i gada i naprawdę w pewnym momencie zaczyna tym wkurzać nawet swoich fanów. Zresztą... wydarzenia z opisu na końcu okładki (czyli niby konstytuujące akcję) mają miejsce już po połowie tekstu :)
Jeszcze co do tej powolności akcji, to w ogóle mam problem z określeniem gatunku przeczytanej przeze mnie właśnie powieści. Bo coś takiego jak „powieść niby kryminalna a jednak bardziej obyczajowa” rzecz jasna istnieje, istniało już bardzo dawno temu i nieraz określano tak – chcąc wyrazić aprobatę dla stylu i pomysłów pisarzy (częściej pewnie pisarek :)) - różne dziełka, choćby Josephine Tey. Że jest morderstwo, ale detektyw chodząc po ludziach robi to tak, że my, czytelnicy, bardziej patrzymy na nich, na społeczeństwo niż szukamy przestępcy. Istnieje też coś takiego jak „powieść obyczajowa z wątkiem kryminalnym”, czyli rozmiękczona wersja tamtej :) Jak jest tu? To kto zabił nie interesowało mnie dosłownie w ogóle, to kto robił inne rzeczy też które chyba miały być w zamyśle autorki źródłami zagadek podobnie. Ale, ale - społeczność nie interesowała mnie tak samo. Zaś ludzie – ludzie interesowali mnie bardzo. Nie jest to powieść psychologiczna, ale właśnie jest to powieść o ludziach, a raczej o ich konfrontacjach.
O tak, świetne były sceny tychże konfrontacji, świetne były sceny spotkań, świetne były sceny spięć. Niektóre wręcz na pograniczu geniuszu według mnie. Rzadko kiedy aż tak czułem się włączony w emocje jak tu. Rzadko kiedy aż tak byłem między nimi, gdy byli obok siebie i dochodziło do mniejszego lub większego (bo przecież nie non stop mieliśmy sceny o jakimś szczególnym znaczeniu dla akcji czy choćby tylko dla nich) konfliktu punktów widzenia. To było naprawdę dobre. To zresztą ciekawe, bo postacie same w sobie jakoś szczególnie dopracowane nie były, nie były też chyba zwyczajnie same w sobie jakoś najlepiej wymyślone. Ale ich stanięcia naprzeciwko siebie były, zupełnie niezależnie od tego, niezwykłe.
Aha, muszę wspomnieć o jeszcze jednym szczególe z zakresu techniki pisarskiej, a raczej tego, jak ja ją w tym wypadku odbieram. Długo wydawało się, że powieść będzie skonstruowana z grubsza tak: Toby były jako dzieciak popularny i lubiany, wszystko przychodziło mu łatwo, o wiele łatwiej niż jego nie tak przebojowym kuzynom, teraz oberwał od życia, więc łatwiej mu się wczuć w ich punkt widzenia i popatrzeć na pewne sprawy z dzieciństwa ich oczami. Długo jakoś tak wszystko wskazywało, że coś takiego tu będziemy mieli. I nagle... nie, nie mamy. W ogóle jakoś takiego momentu nie było, książka przeszła sobie obok tego. Autorka w trakcie pisania zmieniła zdanie? Powieść poszła w inną stronę? Czy nie chciała tego od początku (to po co były te znaki wcześniej?). Nie wiem, serio trudno mi to ocenić.
Na szybko jeszcze wspomnę, że zaburzenie widzenia świata przez głównego bohatera zrobione zostało bardziej niż poprawnie, można się jak najbardziej wczuć w jego niepewność co do siebie i otoczenia. Tak samo bardzo wyszły okej dyskretnie zrobione sylwetki policjantów, trochę poza tym wszystkim.
Tak, naprawdę warto się „przemęczyć” przez to Frenchowe gadanie dla mięsa tej powieści, tych wszystkich momentów, gdy kilka postaci stoi obok siebie, i stoją tez ich racje. Zresztą to jest rzeczywiście „przemęczenie” w cudzysłowie, bo to gadanie też, jak już pisałem, takie złe nie było :)