No więc pała bęc. Miało być zabawnie i śmiesznie, coś w stylu Papryk Vege obnaża brutalny świat beznadziejnych książek Mroza. Ale nie będzie. Postaram się krótko.
Generalnie prawda jest taka, że książka była tak nudna, odtwórcza i na siłę napisana, że tu nawet bardzo nie ma na co wylać jad w recenzji. Remigiusz Mróz ostatecznie zmienił konwencje książki na do bólu uproszczony scenariusz pisany pod serial. Świetnie ujął to Wojciech Chmielarz w dzisiejszym on-lineowym spotkaniu live na facebooku, Remigiusz Mróz to po prostu błędy fabularne, nielogiczności, brak poszanowania czasu czytelnika (No dobrze, moja wina, sam go o to zapytałem :>). Ale do brzegu.
„RESKIN” poprzednich powieści.
Szkoda, że nie jest już to fabuła jednorodna, samodzielna, a maska jedynie – w grach komputerowych mówi się na ro reskin, czyli na grę de facto identyczną z poprzednią naciąga się nowe grafiki i pozornie odmienną fabułę – dostajemy pozornie nową grę przy dokładnie tej samej mechanice tyle że w innych realiach, zupełnie jak Assassin’s Creed czy Far Cry ze studia Ubisoftu. Remek Mróz sotsuje ten sam zabieg. Konstrukt powieści jest taki, że jest sobie Joanna Ordynus Chyłka i Kordian Cuckold Oryński, a Mróz rzuca im naprzeciw sprawę niewygrywalną jakiegoś psychopaty, kilka niewyobrażalnych problemów życiowych, alkoholizm Chyłki i jakieś tam mniej lub bardziej przepychanki. I tak jest co książkę. Tutaj dostajemy zabójstwo doskonałe, rzekomo popełnione przez sławną panią, które ta transmituje w internecie lajw. Przy czym dzwoni do Chyłki i ta ma ją bronić. A więc dalej od nowa..
Inspiracje fabularne.
Remigiusz Mróz nie jest wstanie stworzyć powieści samodzielnie istniejącej. Nie mówię tutaj o legendarnych już ghost-writerach, mam na myśli, że czerpie garściami z wydarzeń, które miały miejsce i stawia je na drodze Chyłki i spółki. Nie wymyśla spraw, bierze je z otaczającego świata. Pomysły się skończyły? Ano chyba tak, bo na scenę wjeżdża nam Henry Weinstein i Bill Clinton case. Jedziemy z showbizem, w siatce polityków, biznesmenów, sędziów nadużywających władzy, uprawiających seks (często wymuszony) z nieletnimi etc. Jak się Chyłka pyta policjanta, z którym się sypiała była co to „za ludzie” mróz przekleja 30 stron z Sumlińskiego i stosując jego mistyczno-męczęńsko-tajną retorykę klei niemalże boski obraz przeciwników Chyłki. „Nie oni, nie ci ludzie” jacy, nie wiadomo bo to mityczny układ „na samej górze” i „będzie tylko gorzej”. Zero jakiegokolwiek wysiłku nakreślenia przeciwników czy zagrożenia. Są gdzieś tam i już. Znów są jacyś „oni”, którzy są „wszędzie”. Ot się Układ Zamknięty mrozowi gdzieś na Netfli*ie pokazał w proponowanych. Męczące.
Bohaterowie, znów…
Numer sprzed któregoś tomu - już od pierwszych stron Dżoana zaczyna jakby to dziś modnie powiedzieć „hejtowanie” Zordonka. Koncertowe, Chyłkowe, nihil novi sub mroze. Galopujące chamstwo i dziecięce odzywki również w stopniu wyżej niż dopuszczalnym do swojego przełożonego. Niby Mróz przyzwyczaił nas do zwyczajów panujących w Żelaznym&McVay. Tyle, że jej galopująca kosmiczna arogancja, chamstwo, buta lecą pod niebiosa w każdym możliwym momencie interakcji społecznej. Aż wymieniać szkoda. Nie jestem w stanie sobie wyobrazić osoby funkcjonującej w rzeczywistości, w społeczeństwie w ten sposób. No ale „przemądrzała Chyłka” to jest to co chwyciło kiedyś, tylko Remek przesadza z tym co na początku było nawet fajne. Impertynencja absurdalna, absolutna i takie tam inne na „a”. Kordian, kukold najczystszej wody. Nic więcej nie trzeba pisać. Poza tym, że dostał własne uzależnienie, bo Chyłkowe to mało.
Hi Chyłka. I want to play a game.
Co ciekawe, w tej części bohaterowie rezygnują z właściwej sobie, wyrobionej przez ostatnich tomów jedenaście dociekliwości i są prowadzeni za rączkę niczym bohaterowie filmu Iluzja (eng. Now You see me) w którym to magik główny, ukryty odkrywa przed magikami pomniejszymi sekrety prowadząc ich po filmie. Tutaj główna oskarżona, za pomocą swojego miniona w różowej koszuli (oczywiście skomentowanej przez Chyłkę) podaje po kawałku i w „swoim czasie” instrukcje swoim obrońcom. Przypomina to jeszcze jeden film, Piła (eng. Saw, część dowolna) gdzie Jigsaw za pomocą laleczki i zawieszonej na niej taśmy magnetofonowej instruuje swoich zniewolonych…
Romantyzm budów.
Sceny romantyczno-dramatyczne to tak skrajnie tandetna klisza, że Zenek Martyniuk luźno może zastąpić Chyłkowe Iron Maiden w jej iks-piątce. Remek już nawet nie udaje, kto jest adresatem tej pseudo prawniczej pseudo sensacyjki. Karynki bez jakiegokolwiek zmysłu literackiego pragnące li tylko uniesień na poziomie gimnazjalnej pierwszej miłości. Obraziłem? Nie chciałem, ale jak to mówi Jimmy Carr „Nie wiem gdzie jest granica dopóki jej nie przekroczę”. Żarty prawniczego języka podczas zbliżenia, proszę bardzo! Jak to młodzież mawia? Cringe?
Wersja short tego grilla.
Ta książka jest po prostu nudna i bez pomysłu. Nie ma się tu nad czym nawet pastwić. Czyta się szybko, taki mrozowy atut, że pisze niewymagająco – czytanie jego twórczości jest jak oglądanie filmiku o kotach na jutubie. Akcję i charakterystyczne dla siebie klifhengery międzyrozdziałowe robi niezłe, każda scena kończy się jakimś zdaniem rozpoczynającym nowy wątek, zdradzającym sekret, informację, czyjś wniosek czy produkt procesu myślowego jakiegoś bohatera. Szkoda, że robione tak co rozdział powszednieje. Znów schemat. Znów nic nowego. Znów nudno. A no i są spojlery do tego mrozowego cyklu o władzy, więc jak ktoś nie czytał to uwaga.
Semper fidelis T^N.
Wspomniałem na wstępie, że to nie jest powieść tylko opatrzony wstawkami powieściowymi scenariusz serialu. Nie dlatego, że takie dobre, tylko dokładnie tak napisane, więc specjalnie nie dziwią patroni medialni, czyli t*nowski player (logo tvnu sprytnie usunięte) i fil*web. Wylot z okładki zrobili patroni książkowi. Dodatkowo Remek o „dzień dobry T*N” zapomnieć nie pozwala. Gdyby nie tytuły podrozdziałów nie wiedziałbym, że postacie rozmawiające ze sobą są w jakiejś innej lokalizacji, mieszkanie, sąd, szpital, biuro. Ot ścieżka dialogowa z jakimiś tam didaskaliami.
Ciekawe kiedy wierni czytelnicy się skapną, że so called autor ma ich w poważaniu i z książki technicznie zrobił już manuskrypt dla reżysera?
Nie ma złego.
Jest plus w tej książce. Drugie dobre zdanie od ostatniej części. Możemy przyklasnąć Remigiuszowi, że zerżn zainspirował się filmem Kiler z 1997 roku, mianowicie w jednym z dialogów Kukolda Kordiana z dziennikarką... Jeden z niewielu momentów, gdzie kącik ust się uniesie :)
Byłoby dłużej, ale już mi leci oko na sen.
Książkę otrzymałem z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl
15.09.2020 r.