Książkę tę kupiłam przy okazji, po przeczytaniu dobrej recenzji Roju tej samej autorki. Zaciekawił mnie przede wszystkim właśnie Rój, ale ponieważ lodowe krainy też są zwykle w polu moich zainteresowań, a ktoś sprzedawał te dwie pozycje w pakiecie – wzięłam. I choć Lód nie był punktem docelowym, to jednak od niego rozpoczęłam znajomość z Laline Paull.
Bohaterką Lodu jest Arktyka. Jedyną chyba bohaterką rzeczywiście wartą uwagi, trzeba powiedzieć. Ze względu na ocieplenie się klimatu i zanik lodowej pokrywy jest ona też mrocznym przedmiotem pożądania i ziemią obiecaną dla wielu – biznesmenów prowadzących nieczyste interesy na niewyobrażalną dla zwykłego człowieka skalę, dla obrzydliwie bogatych wycieczkowiczów jadących tam zobaczyć niedźwiedzia i obrażających się, gdy widzą tylko morsy, a także dla rządów. Dla ekologów czy biologów jest krainą, której należy bronić, którą należy ratować… Do upadłego, choć sprawy zaszły już tak daleko, że naiwnością jest wierzyć w ocalenie, w niewykorzystywanie czystej Arktyki do brudnych, międzynarodowych celów.
Na takim czarno-białym zestawieniu opiera się konstrukcja dwóch głównych bohaterów. Sean i Tom przyjaźnili się wiele lat, ale była to przyjaźń burzliwa. Łączyła ich miłość do Arktyki, pasja zdobywania i podróżowania. Dzieliło podejście do świata, do życia – materialistyczne i realistyczne Seana, idealistyczne Toma. Pierwszy do swojej obecnej wysokiej pozycji doszedł sam, przebojowością i wytrwałością, które swego czasu drugi docenił i których naturalnemu urokowi uległ. Obaj dużo znaczą w swoim środowisku. Gdy Sean zostaje właścicielem schroniska Midgard w Arktyce, wierny ideałom i uczciwy Tom po długich namowach zgadza się firmować swoim nazwiskiem to miejsce, ale nie przestaje być podejrzliwy, słusznie przeczuwając, że nie będzie ono schroniskiem w takim tego słowa znaczeniu, jak wszystkim się wydaje. Może właśnie dlatego wchodzi w to przedsięwzięcie, by trzymać rękę na pulsie.
Ręka jednak osuwa się po ścianie lodowej jaskini, gdy obaj z Seanem ją oglądają. Tom ginie, Sean zostaje uratowany. Po trzech latach ciało Toma wypływa i rozpoczyna się dochodzenie. Wydarzenia poznajemy więc z kilku perspektyw czasowych, ale trzeba przyznać, że nie powoduje to chaosu. I byłoby to może plusem, że książka jest prosta w odbiorze, gdyby nie fakt, że właśnie jest aż za prosta. Schematyczna, przewidywalna, z papierowymi postaciami, które na jej kartach nie ożywają. Naprawdę nietrudno było się domyślić, kto za tym wszystkim stoi, jak ostatecznie podczas dochodzenia zachowa się Sean albo co zrobią jego była żona i córka po ogłoszeniu wyroku. Tak samo łatwy jest styl – przez prawie 520 stron czytamy opowieść napisaną po prostu poprawnym, szkolnym, nieporywającym językiem. Nie to, że złym. Po prostu nijakim. Uwaga, najciekawsze fragmenty w tej książce to relacje z dziewiętnasto- i dwudziestowiecznych podróży polarnych, które poprzedzają każdy rozdział. O, to się dopiero czyta!
I tak oto powieść na bardzo ważny temat, mieszczący się w sferze ekologii i etyki, staje się miałką, spłaszczoną historyjką, która nie porusza tak, jak powinna.
Dla porządku dodam, że Lód jest trzecią w tym roku książką, którą przeczytałam w ramach odchudzania mojej półki wstydu.