Uciekacie przed problemami, czy hardo stawiacie im czoła?
“Takie jest życie. Nieważne, kim jesteśmy, musimy radzić sobie z tym, co przyniesie los - nawet jeśli jest gówniany - i robić, co w naszej mocy, żeby mimo to się rozwijać, kochać, żeby mieć nadzieję… i wiarę w to, że droga, którą podążamy, wiedzie do jakiegoś celu.”
Książka “Archer’s Voice” długo czekała na mojej półce. Naczytałam się przez ten czas o niej, wiele zachwytów wpadło mi w oko i bałam się, że mnie rozczaruje, że znów będę tym wyjątkiem, który nie odnalazł w niej wyjątkowości jaką odnaleźli inni. Potencjalny wyciskacz łez, w końcu się doczekał chwili gdy po niego sięgnęłam i poznałam historię Bree i Archera.
Bree uciekła. Spakowała się na szybko licząc na to, że ta jedna dramatyczna noc z przeszłości, nie zmieści się do walizki, nie zabierze wraz z nią. Ale wspomnienia, te szczególnie drastyczne, nie chcą jej opuścić. Postanawia odpocząć od tego co przeżyła w małym miasteczku, wśród ludzi, którzy jej nie znają. Szybko znajduje nowe lokum, serdeczna sąsiadka pomaga jej znaleźć pracę, okolica zachwyca, daje nadzieję na powrót do normalności.
Aż trafia na niego - Archera, mężczyznę, który mimo swej specyficznej aparycji i dziwnego zachowania, ją intryguje i nieco niepokoi. Mieszkańcy mają go za odludka, dziwaka. A ją zaciekawił na tyle, że chce poznać jego historię… i jego samego. Co skrywa się za murem, którym się otoczył ?
Archer ukrył się przed ludźmi, którzy nawet nie próbowali go zrozumieć. Woleli się od niego odsunąć, przylepić mu łatkę szaleńca pokroju jego wuja, odciąć od niego. Brak akceptacji, poczucie odrzucenia, nie zachęcało do prób nawiązywania kontaktów, tym bardziej, że po wypadku sprzed lat, miał w tej kwestii mocno ograniczone możliwości.
Ale ona się nie poddawała, zrywała z niego skorupę warstwa po warstwie. Czy dziewczyna z traumą i mężczyzna z ogromnym bagażem życiowym mają szansę na szczęście ? Jakie sekrety skrywa nasz milczący bohater ?
“Przekazaliśmy sobie tysiąc słów, nie wymawiając ani jednego.”
Nie płakałam przy tej książce. Ale rozumiem czemu inni nie jedną łzę uronili. Był nie jeden moment wyjątkowo poruszający, a także chwila gdy miałam już wręcz palpitacje i myślałam tylko o tym, by nie było takiego zakończenia, jakiego po tym fragmencie się spodziewałam. Bałam się obrócić kolejną stronę…
To książka o wyjątkowo wielkim ładunku emocjonalnym. I zdecydowanie, w moim przekonaniu, jest to piękna historia. Z początku myślałam, że będzie podobna do “Promyczka”, że Bree uciekła z tych samych powodów co tamta bohaterka. Ale ta historia zmierza w inną stronę.
Archer po wypadku stracił mowę. Stracił też te najważniejsze dla niego osoby. Wychowany przez wujka z dość…specyficznym podejściem do życia, wyrósł na odludka. Lecz wina nie leżała po jego stronie. On tylko postanowił zaszyć się w bezpiecznym kokonie, nie narzucając się innym, nie prosząc o to by pozwolił im być częścią społeczności.
Autorka pokazała tu właśnie jak łatwo ludziom wydawać osąd, wyciągać pochopne wnioski, przylepić łatkę dziwaka, wyśmiać, wykpić. Zamiast po prostu poświęcić trochę czasu na zrozumienie danej osoby, wysilić się na odrobinę empatii. Jednak tych pozytywnych cech nie brakuje Bree. Dziewczynie, która sama straciła wszystko w jednej chwili, której towarzyszy lęk i poczucie winy. Tych dwoje może być dla siebie szansą i lekarstwem. O ile zawistni i podli ludzie im tego nie zrujnują. O ile Archer uwierzy w siebie. O ile los ponownie nie zabierze im tego co najważniejsze.
Większość książki czytałam z lekkim uśmiechem na ustach, nie dlatego, że była zabawna, a dlatego, że czułam satysfakcję obserwując to w jakim kierunku zmierza ta relacja. Byłam z nich dumna, z każdego kroku ku swego rodzaju normalności, jaki robił Archer, z każdego jego postępu. Piękne było to jak czyste są tu jego uczucia, nie zepsute przez arogancję, próżność, egoizm. Ale miłość, ta prawdziwa, taka właśnie powinna być. Oczywiście uczucia Bree też były czyste, z tym, że ona przed tragedią jakiej doświadczyła, żyła normalnie. A Archer był odseparowany, nie znał się kompletnie na relacjach nie tylko ogólnie z ludźmi ale też nie miał żadnego doświadczenia z kobietami. I autorka opisała to jego wkroczenie w świat uczuć, emocji, cielesności, tak fajnie, że naprawdę przyjemnie się to czytało.
“Uważam, że miłość to na tyle abstrakcyjne pojęcie, że każdy z nas ma swoje własne słowo na określenie tego, co dla niego oznacza. Dla mnie miłość to Bree.”
Jednak by im się udało, muszą pokonać wiele przeszkód. I gdy na nie trafiali, uśmiech mi już nie towarzyszył. Jakie imiona noszą te przeszkody, sprawdźcie koniecznie sami, o ile już nie znacie tej historii.
To książka, w nowym wydaniu, ma już swoje lata, wielu z Was ją już z pewnością czytało.To wydanie jest poszerzone o dadatkowy epilog, zakończenie zostało rozbudowane. Jeśli ktoś jakimś cudem jeszcze tego nie czytał, to polecam. Ma liczne zalety i mi się niezmiernie podobała. Dziękuję za możliwość jej poznania i egzemplarz do recenzji.