Marek Stelar zaskarbił sobie moją sympatię cyklami o 𝑁𝑎𝑑𝑘𝑜𝑚𝑖𝑠𝑎𝑟𝑧𝑢 𝑅ę𝑑𝑧𝑖 i 𝐴𝑠𝑝𝑖𝑟𝑎𝑛𝑐𝑖𝑒 𝑃𝑟𝑧𝑒𝑤𝑜𝑟𝑠𝑘𝑖𝑚. Jego nazwisko na okładce książki było dla mnie gwarancją lektury na najwyższym poziomie. Kryminały, które miałam okazję przeczytać, były wyjątkowej jakości – pisane z pasją, pełne tajemnic, zbrodni oraz ludzkich ułomności, które do nich doprowadziły. Historie dopracowane w każdym calu, poprzedzone doskonałym research'em, to historie, które wymagały od czytelnika skupienia i dokładnej analizy kolejnych odkrywanych faktów.
Od pewnego czasu mój ulubiony autor poszedł w stronę komercji – pisze więcej, ale niestety nie są to już te same książki, na które liczyłam. To nie są te kryminały, które kiedyś mnie tak zachwyciły. To wciąż dobre książki, które mogą przypaść do gustu czytelnikom, ale w zalewie podobnych tytułów na rynku nie wyróżniają się już niczym szczególnym i z pewnością nie zapadną mi w pamięć. Za miesiąc czy dwa nie będę już pamiętała, o czym czytałam. 𝐾ą𝑡𝑛𝑖𝑘 również nie wywarł na mnie takiego wrażenia, jakiego się spodziewałam, mimo że autor w posłowiu zdradził, na kim wzorował postać Mirosława Jaconia. Starał się pokazać, dlaczego bohater jego książki stał się tym, kim się stał. Czy była to jego natura, system, czy może środowisko, w którym dorastał? Autor przedstawił skomplikowane, pełne przemocy relacje z ojcem, choć wbrew pozorom głównym bohaterem nie jest Vogel. Heinrich okazuje się jedynie pionkiem w grze chorego umysłu.
𝑃𝑡𝑎𝑠𝑧𝑛𝑖𝑘, pierwsza część cyklu z Heinrichem Voglem, nie porwał mnie tak bardzo, jak seria z Komisarz Iwoną Banach, ponieważ brakowało w nim emocji i niespodziewanych zwrotów akcji. Mimo to była to interesująca pozycja, którą warto było przeczytać. 𝐾ą𝑡𝑛𝑖𝑘 niewiele różni się od 𝑃𝑡𝑎𝑠𝑧𝑛𝑖𝑘𝑎, może jedynie tym, że autor bardziej skupił się na postaci Jaconia, jego przeszłości i motywach działania. Może jestem zbyt wymagająca i marudzę, ale w stosunku do niektórych autorów mam wysoko postawioną poprzeczkę, którą sami tam zawiesili. Zastrzegam też, że nie czytałam 𝐶𝑧𝑎𝑟𝑛𝑒𝑗 𝑤𝑑𝑜𝑤𝑦 – ale czy coś na tym straciłam? Chyba nie. I ten zbędny rozdział, w którym Vogel uczy się strzelać, z dokładnymi opisami, jak obchodzić się z bronią… Rozumiem, że autor chciał się pochwalić swoją wiedzą na ten temat, ale moim zdaniem ten fragment był zupełnie zbędny i nic nie wniósł do fabuły. Wciąż polecam książki Stelara, choć nie wiem, jak długo jeszcze. Może autor zdoła mnie czymś zaskoczyć?
Czy można zagrać w grę z pająkiem, który jest perfidny, jadowity i zręcznie zastawia swoje sieci? Czy jest szansa, by go przechytrzyć, zwłaszcza gdy stawka jest wysoka, a zwycięzca może być tylko jeden?
Początek nawet mnie zaintrygował – pomyślałam, że to świetna kontynuacja Ptasznika, a żonglowanie pomiędzy przeszłością Miszy a teraźniejszością bardzo mi się spodobało. Potem jednak było gorzej. Mimo że autor zgrabnie wciągnął mnie w brutalną i smutną historię Miszy, śledztwo prowadzone przez Vogla i Banach niestety mnie rozczarowało – momentami nudziło się i wydawało zbyt rozwleczone. Na plus dla tej powieści jest to, że autor skupił się na postaci Jaconia, pozwalając poznać całe jego życie i stopniowo odkrywając wszystkie jego elementy. Starał się odpowiedzieć na zasadnicze pytanie: czy Misza urodził się psychopatą, czy to okoliczności sprawiły, że takim się stał? Trudne dzieciństwo, poprawczak, potem praca w SB – to wszystko pogrążało Mirosława Jaconia w mroku, zanim stał się Miszą. 𝐽𝑒𝑠𝑡 𝑠𝑘𝑢𝑟𝑤𝑦𝑠𝑦𝑛𝑒𝑚, 𝑝𝑠𝑦𝑐ℎ𝑜𝑝𝑎𝑡ą, 𝑠𝑜𝑐𝑗𝑜𝑝𝑎𝑡ą. 𝑊 𝐺𝑜𝑙𝑒𝑛𝑖𝑜𝑤𝑖𝑒 𝑝𝑜𝑑𝑝𝑜𝑟𝑧ą𝑑𝑘𝑜𝑤𝑎ł 𝑠𝑜𝑏𝑖𝑒 𝑤𝑠𝑧𝑦𝑠𝑡𝑘𝑖𝑐ℎ 𝑤𝑖ęź𝑛𝑖ó𝑤. 𝑅𝑜𝑧𝑔𝑟𝑦𝑧ł 𝑖𝑐ℎ 𝑖 𝑔𝑟𝑎ł 𝑛𝑖𝑚𝑖, 𝑗𝑎𝑘 𝑐ℎ𝑐𝑖𝑎ł, 𝑛𝑎𝑤𝑒𝑡 𝑡𝑦𝑚𝑖 𝑛𝑎𝑗𝑠𝑖𝑙𝑛𝑖𝑒𝑗𝑠𝑧𝑦𝑚𝑖 𝑓𝑖𝑧𝑦𝑐𝑧𝑛𝑖𝑒. 𝑃𝑜 𝑝𝑟𝑜𝑠𝑡𝑢 𝑛𝑎 𝑘𝑎ż𝑑𝑒𝑔𝑜 𝑧𝑛𝑎𝑙𝑎𝑧ł 𝑠𝑝𝑜𝑠ó𝑏, 𝑧𝑤𝑦𝑘𝑙𝑒 𝑛𝑖𝑒 𝑠𝑖ł𝑜𝑤𝑦, 𝑡𝑦𝑙𝑘𝑜 𝑘𝑜𝑟𝑧𝑦𝑠𝑡𝑎𝑗ą𝑐 𝑧𝑒 𝑠𝑤𝑜𝑗𝑒𝑔𝑜 𝑟𝑜𝑧𝑢𝑚𝑢.
Kiedy Vogel był przekonany, że tamtego dnia podczas pożaru swojej łodzi wyeliminował dawnego współwięźnia, który mu zagrażał, ten znów daje o sobie znać. Niestety, Misza nie tylko żyje, ale postanowił wciągnąć Vogla w kolejną psychopatyczną grę. Vogel, czy tego chce, czy nie, musi podjąć rzuconą mu rękawicę. Policja zaprasza go do współpracy, bo jak nikt inny, zna tego człowieka. Jacoń nieustannie ich wyprzedza, zawsze jest o krok przed nimi, a kolejne osoby z nim związane stają się jego ofiarami. Na końcu Vogel może podzielić ich los, chyba że zdąży odkryć prawdziwe motywy Jaconia i go pokonać. Jak skończy się ta rozgrywka? Kto będzie przegranym?
W międzyczasie autor pozwalał mi obserwować śledztwo, które ciągnęło się w nieskończoność i nie przynosiło żadnych zaskakujących rezultatów. Relacja między Voglem a Iwoną Banach również wypadła dość blado, bez większych emocji. Vogel to wolny ptak, lubiący otwarte przestrzenie, a w Iwonie wciąż tkwi tamta sprawa, kiedy zastrzeliła w obronie własnej kilka osób, patrząc im prosto w oczy. Liczy, że obecność w jej życiu faceta, który ma zdrowe podejście do życia i świata, pomoże jej poukładać swoje życie. Iwona rozumie, że nie może Heinricha ograniczać, ale on musi gdzieś mieszkać, więc dlaczego nie u niej? Czy ta dwójka poranionych ludzi ma jakąś szansę na wspólną przyszłość?
Fabuła stawała się bardziej wciągająca, gdy autor wracał do historii Jaconia, opisywał jego życie krok po kroku – od dzieciństwa, przez czas, gdy Siwczuk stał się dla Mirka mentorem i kochał go jak syna, aż do momentu, kiedy do esbeka dociera, że Jacoń jest przekonany o swojej niezniszczalności i nie ma zamiaru się podporządkowywać. W rzeczywistości jednak wszystkim rządził przypadek: dziś był pierwszy, a jutro mógłby być ostatni. Misza, wierząc w siebie i swoje umiejętności, zapomniał o ostrożności. Pycha zawsze kroczy tuż przed upadkiem. Miarka przebrała się, gdy samowolnie strzelił do dawnego kolegi, który kiedyś w żartach nazwał go „ruską mordą” – Jacoń nie zapomniał tego afrontu. Ta niesubordynacja kosztowała go wykluczenie z szeregów ludzi Rajmunda Siwczuka. Od tej pory Jacoń działał na własną rękę. Kiedy w końcu powinęła mu się noga, trafia na piętnaście lat do więzienia, gdzie poznaje Vogla, który odbywa wyrok za pobicie. Kiedy Jacoń wychodzi na wolność, jest zupełnie sam, ale jego metody działania nie uległy zmianie. Wciąż jest zimnym, wyrachowanym draniem, który bez skrupułów odbiera innym życie.
Marek Stelar całkowicie skupił się na postaci Miszy, jego przeszłości i poczynaniach w teraźniejszości, podejmując próbę analizy jego psychiki oraz metod działania. Śledztwo Iwony Banach i ekipy policyjnej, przy nieoficjalnym udziale Vogla, stanowi jedynie tło dla działań Jaconia. W tym wątku brakuje spektakularnych zwrotów akcji, zaskoczeń czy emocji. Misza to postać wyrachowana, działająca metodycznie i z chłodną precyzją. Zawsze pragnął rządzić innymi i manipulować, teraz też zależy mu, by to policja podążała jego tropem, pozwalając im zajrzeć w jego życie według wskazówek, które im daje. Gra z Voglem w swoją chorą grę, jednocześnie rozprawiając się ze swoją przeszłością, zostawiając za sobą trupy. Misza na zewnątrz twardy jak stal, wewnętrznie jednak miękki jak Kropla Księcia Ruperta. W końcu jest tylko człowiekiem i można dotrzeć do jego słabego punktu, wystarczy wiedzieć, jak to zrobić. Jeśli Voglowi uda się go znaleźć, Misza, podobnie jak ta kropla, rozpadnie się na drobne kawałki.
Czy zakończenie mnie usatysfakcjonowało? Z jednej strony tak, z drugiej nie. Choć fabuła została zamknięta, czuję jednak pewien niedosyt.
Po zakończeniu 𝐾ą𝑡𝑛𝑖𝑘𝑎 warto przeczytać tekst od autora, który zawiera cenne informacje nie tylko o książce, ale i o szerszym kontekście fabuły. To świetne dopełnienie lektury.