Głównym bohaterem powieści jest pięćdziesięciolatek, Andrzej Stroba, mąż i ojciec. Nauczyciel geografii. Powszechnie lubiany, a nawet podziwiany. Pewnego dnia ten uporządkowany świat obraca się w ruinę. W gabinecie lekarskim usłyszał diagnozę, przepraszam: wyrok. Tętniak aorty. Nie dość na tym. Traci również pracę. Postanowienie wyjazdu przychodzi mu z łatwością. Jaki kierunek obierze? Byle dalej od ludzi którzy przypominają mu o chorobie.
I tak znalazł się nad Bałtykiem, w mało znanej miejscowości. Pierwszą osobą, którą spotyka jest … włóczęga, bezdomny. Czy to znak? Symbol? Zabieg literacki Autora? Mam osobowość poety i na takie tropy jestem wyczulony jak na nic więcej. Oczywiście główny bohater powieści nie zachowuje się jak wakabunda. W tym miejscu chodzi o pogląd na życie, świat – nie o zewnętrzne przejawy tego poglądu. Włóczędzy nie kąpią się i nie zmieniają ubrań właśnie po to, aby uwiarygodnić swe odstępstwo od tych „normalnych”. Andrzej inaczej. Artykułuje swoje niezadowolenie z tego co posiada. Przypomnijmy. Lekarz kilka dni temu zaopiniował śmiertelną chorobą.
Andrzej Stroba chciałby wejść w ten nowy krajobraz, który zastał nad morzem, bez wspomnień. Przez kilkanaście godzin udaje mu się ta „stuczka”. Lecz wydarza się coś, co zmusza bohatera do powrotu do domu.
Powieść, która zaskakuje rozwiązaniami narracyjnymi jest, według mnie, dobrą powieścią. A tak jest w przypadku „ A jeszcze wczoraj było jutro”. Wiele książek przeczytałem, wiele dróg przebyłem – nie spodziewałem się jednak pewnych rozwiązań. Przede wszystkim chodzi o młodą dziewczynę w wieku córki głównego bohatera o imieniu Izydor. Andrzej spotyka ją nad morzem, gdy chce zapomnieć o chorobie. Nie lubię pointy tego wątku, jaką proponuje Autor. Chociaż z drugiej strony, rozumiem. Romans starszego mężczyzny z lolitką, a takie rozstrzygnięcie przychodzi mi do głowy, to już było. W wielu konfiguracjach. Rozstanie bez żalu z obu stron? To też już było. A to co zapisał Borowik w powieści, raczej rzadko się zdarza w literaturze. Finalnie: rozumiem, nie akceptuję. Dlaczego nie akceptuję – to już moja tajemnica. Gdybym ją odkrył, zdradziłbym treść fragmentu powieści. Tego nie chcemy, prawda, Czytelniku?
Arkadiusz Borowik zaskoczył mnie po raz drugi, gdy pojawia się temat książki. Otóż główny bohater ma pisać powieść. Z chorobą w roli głównej. Konsultantką w sprawach medycznych zostaje pierwsza żona bohatera Borowika. Czy ja mówiłem że mężczyzna ma dwie żony, byłą i obecną? W czasie pisania Andrzej Stroba jednak zmienia koncepcję pisania. To co zrobił, aż mnie poderwało z fotela. Niekonwencjonalne zachowania ludzi zawsze pobudzały moją wyobraźnie. I tak między nami mówiąc to nie pierwsza taka sytuacja w życiu nauczyciela geografii. A jeszcze mówiąc ściślej każdy wątek powieści czymś zaskakuje. Widzimy jazdę po bandzie, ale co ma do stracenia człowiek z wyrokiem śmierci? Nie dziwię się zatem – niczemu nie dziwię się – że urządził w ostatnich tygodniach swego życia taki rollecoaster jakich mało na świecie.
Arkadiusz Borowik potrafi zaciekawić Czytelnika, od pierwszych zdań powieści. Jesteśmy mieszkaniu Andrzeja Stroby i uczestniczymy w porannych rytuałach jego i jego najbliższych. Niby nic takiego, nic ciekawego; każdy z nas przechodzi przez to samo codziennie. Lecz od razu wyczułem napięcie, które pozwoliło przypuszczać że będziemy świadkami mocnych wrażeń. I tak rzeczywiście się stało. A dalej jest ciekawie, jeszcze ciekawiej.
Język ciekawy, nie pozbawiony wulgarności w sferze dialogowej. W sferze narracji wręcz przeciwnie – lekki, płynny, poetycki nieomalże. Mam jednak wrażenie że im dalej wchodzimy w powieść, tym zdania narracyjne stają się ostre, kłujące. Pozbawione aksamitności. Coś Autor chciał przez ten zabieg zaznaczyć. To, że mało jest czasu na życie. I trzeba zacząć biec, aby zdążyć wszystkie sprawy pozałatwiać.
Jest to bardzo dobra powieść. Jedna z lepszych, które czytałem w swoim życiu. Z takiej powieści zapamiętuję nie tylko treść, imię głównego bohatera. Z takiej powieści można, a nawet trzeba zapamiętać kilka zdań. Zdań istotnych, pomagających żyć. Takie zdanie: “Klejony wazon zawsze przecieka ” wpada w ucho, jest łatwe do zapamiętania. I, co ważne, to najprawdziwsza prawda.