„… kochamy swoich rodziców, kiedy jesteśmy dziećmi, a potem dopiero, kiedy jesteśmy starzy.”
A może by tak rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady? Albo nad morze, jak Andrzej Stroba, bohater powieści Arkadiusza Borowika „A jeszcze wczoraj było jutro”. Wyjechać i zapomnieć, o tym co jest, o obowiązkach, rachunkach do opłacenia, problemach codzienności… odpuścić, odpocząć od wszystkiego. Bo moi drodzy próbując przeżyć życie, zapominamy o tym co ważne i p[przypomina nam się zbyt późno. Przejmujemy się głupstwami, nie myślimy o tym, że jeszcze wczoraj jakieś jutro dla nas było, ale już dziś może go nie być.
Przedstawiam Wam dziś bardzo mądrą książkę, w której autor oczami głównego bohatera snuje refleksje nad ułomnością naszego życia. Kiedy w zapowiedziach zaproponowałam Wam te książkę i zapytałam, co znalazłoby się na Waszej liście życia, to większość komentujących napisała, że wolałaby takiej listy nie robić. Sądzimy, że jesteśmy młodzi, że jeszcze mamy czas, że to nie dziś. Ale szczerze, kto nam da gwarancję? Wiem, myślę teraz fatalistycznie, zero optymizmu, ale jednak? Nie zawsze mamy czas na wybory. Andrzej Stroba nie miał wyboru, to życie podjęło decyzję za niego. Pewnego dnia dowiedział się, że jest śmiertelnie chory, że w głowie ma bombę, która cyka. Wiadomość ta przewartościowała jego życie i to dosłownie, bo z dnia na dzień stracił pracę, porzucił swoją rodzinę i pojechał rozmyślać nad tym, co jest ważne. Zaryzykowałabym naw...