Już wkrótce minie trzeci rok walki z covid-em. To bardzo dziwny czas, czas który zmienił nie tylko świat, ale i nas. Nigdy bym nie pomyślał, że dożyję czasów o których czytywałem w podręcznikach do historii. A jednak. Jeszcze większe zdziwienie budzi we mnie to, że historie o których czytałem choćby z „Dżumy” Camusa, mogą się ziścić. I choć nie było tak dramatycznie, to widziałem mnóstwo dziwnych, czasem śmiesznych, a czasem przerażających rzeczy.
Początkowo, gdy jeszcze nikt nie wiedział, z czym się covid wiąże, jakie niesie ze sobą zagrożenia, powszechnie usłyszeć można było „naukowe” debaty odnośnie źródła pochodzenia i przeznaczenia wirusa. Wielu spośród naszych klientów co rusz zaczepiała nas, aby porozmawiać o świeżo pozyskanych wiadomościach dotyczących pandemii.
Ja na przykład dowiedziałem się podczas jednego z takich wykładów, że to wszystko jest początkiem III wojny światowej, którą rozpętali Amerykanie z Chińczykami. Jeszcze wtedy zaraza wiązana była z planem amerykańskich miliarderów, aby przetrzebić ludzkość, co miało rozwiązać problem przeludnienia globu.
Inni mówili, że wirusa stworzyli Chińczycy w swych laboratoriach, z których wykradli je agenci CIA, „wpuścili” w chińskie społeczeństwo, po to, aby pozbyć się coraz silniejszego konkurenta, nie tylko gospodarczego, ale już wyraźnego pretendenta do hegemoni na świecie.
Inni jeszcze wieszczyli, że Amerykanie wraz z Rosjanami zaatakują Chiny, ale przez liczebność tych drugich, Azjaci pojawią się w Europie i wprowadzą u nas komunistyczne porządki na wzór chiński. Takich i innych pomysłów, opinii, zdań, wniosków i tez była cała masa. Wszyscy złowieszczyli, że zbliża się koniec świata i w nieopisanym amoku brnęli między sobą, po kolejne produkty na czasy, jak się wydawało, ostateczne. Chyba wierzyli, że ktoś jednak przeżyje tę apokalipsę.
Pewnie nie zgadniecie jakie produkty sprzedawały się najlepiej? Pieczywo? Tak, schodziło całe w mgnieniu oka, tak, że koleżanki z pracy nie nadążały wypiekać. Niektórzy klienci byli w stanie wybierać gorące wypieki tuż po wyjęciu ich z pieca. Przerażona załoga czasem nie była w stanie zareagować, taki był napór wygłodniałego tłumu. Ale to nie pieczywo budziło największą pokusę. Ludzie najbardziej poszukiwali dwóch towarów – spirytusu, albo wysokoprocentowego alkoholu (rzekomo do dezynfekcji) oraz papieru toaletowego. Ten drugi to skupywano w ilościach wręcz hurtowych. Ludzie wychodzili obładowani papierem, że aż dziw budzi to, że byli w stanie unieść jeszcze inne zakupy. Co do alkoholu, to jeszcze nigdy, ani wcześniej, ani później, nie schodził w takich ilościach. Półki z mocnym alkoholem były prawie cały czas puste. Ludzie kupowali wszystko – od małpek, przez butelki półlitrowe, aż po największe, 1,5-litrowe. Spirytus był towarem tak deficytowym, że już po 5 minutach od wyłożenia na półkę, niczego nie było.
Jak długo żyję, a to jest już jednak 36 lat, nie widziałem, aby sklepy były tak puste. Nie było ani octu, ani soli, ani makaronów, ryżu, pieczywa… Na pułkach pozostały tylko musztarda, chipsy (ale nie wszystkich marek), pesto, i inne wynalazki, których przeznaczenia ludzie chyba jeszcze nie znali. Produkty chemiczne, wody, soki, pieczywo, owoce, warzywa, mięsa, wędliny czy nabiał zasadniczo znikały w oczach. Jeśli któryś z pracowników nie siedział akurat na kasie, to zajmował się myciem zakurzonych wcześniej półek. Paradoksalnie, nigdy na sklepie nie było tak czysto, jak w pierwszych tygodniach obostrzeń.
Gdy rząd wprowadził pierwsze zakazy i nakazy, a ludzie poddali się panice, na sklepie zaczęły dziać się jeszcze dziwniejsze rzeczy niż zwykle. Pamiętam taką sytuację. Na sklepie mogło znajdować się tylko kilkanaście osób. Wśród nich było między innymi kilku Ukraińców, którzy próbowali się zaopatrzyć we wszystko, co tylko można było jeszcze dostać. A nie było tego wiele, bo większość już wykupiono, więc półki świeciły pustkami. Jeden z Ukraińców sięgnął po kilka ostatnich sztuk śmietany, bodajże 30%. Kilka włożył do swego koszyka, i sięgnął po następne. W tym czasie, nad nim nieoczekiwanie wyrósł Polak, który wyciągnął te śmietany z jego koszyka, popatrzył na mnie, uśmiechnął się i zwyczajnie sobie poszedł. Ukrainiec niczego chyba wówczas nie zauważył, a ja byłem w takim szoku, że nie wiedziałem jak mam zareagować. Trochę się tego wstydzę.
Kilka dni później widziałem jak dwóch staruszków zaczęło się szarpać o chleb. W koszu na pieczywo znajdowało się ostatnich sześć bochenków, i pewien starszy pan zabrał wszystkie sześć. Nie spodobało się to innemu staruszkowi, który upomniał pierwszego, żeby nie brał wszystkich, bo on też chciałby coś zjeść. Ten odparł, żeby się „Odpierd…, bo chyci w łeb, zawinie się nogami i wyjdzie z nogami do przodu”. Cytuję to, co zapamiętałem. Na te słowa, drugi skoczył z rękoma do tego pierwszego, i wywiązała się szarpanina. Ostatecznie roztargali worki, w których chleby były zapakowane i w takiej luźnej formie zabrali ze sobą, złorzecząc jeden drugiemu na złość.
Innym razem widziałem, jak pewna Pani chciała „wyhaczyć” z zamrażarki jakąś mrożonkę, bodajże zupę jarzynową. Pozostało tylko kilka sztuk na samym dnie, a że była dosyć niskiego wzrostu, miała problem, żeby po nie sięgnąć. Mimo to, nie poddawała się. W swym zapamiętaniu i chęci pochwycenia czegokolwiek wychyliła się za mocno… i wpadła do środka. Z zamrażarki wystawały tylko świdrujące dwie nogi w powietrzu. Nawet nie macie pojęcia jaki to był komiczny, a zarazem przerażający widok.
Zabawnych i przerażających historii mam znacznie więcej, ale opisze je, być może, innym razem. Tak czy inaczej, tak było na początku pandemii covid-19.
Dziś sytuacja nie wygląda wcale lepiej. Przez te dwa lata ludzie bardzo się zmienili. Narosło w nich mnóstwo agresji, którą co rusz wyładowują na sobie nawzajem i na nas oczywiście. Początkowo staraliśmy się upominać klientów o zakładanie masek. Duża część je zakładała bez szemrania. Jednak zawsze istniała niewielka grupka, która tego nie chciała robić. Wśród nich można wyróżnić trzy grupy. Pierwsza – tzw. uczeni – zasłaniali się całymi paragrafami kodeksu karnego i ustawodawstwa, udowadniając nam, że po pierwsze, prawo wcale nie zabrania chodzenia bez maseczki. To ich konstytucyjne prawo do wolności, swobody, a my ich bezprawnie ograniczamy. Po drugie – jesteśmy poplecznikami spiskowców, którzy chcą doprowadzić do wyniszczenia wszystkich swobód obywatelskich, wprowadzenia dyktatury koncernów – najczęściej amerykańskich… I po trzecie – kim my jesteśmy, aby ich pouczać i czegoś od nich wymagać. Obecnie, grupa ta właściwie nie istnieje.
Drugą grupę stanowiły osoby, tzw. sprinterzy, którzy sądzą, że jak szybko będą się przemieszczać, nikt ich nie zauważy, nikt do nich nie podejdzie i wszystko będzie w porządku. Wbrew pozorom, na sklepie widać wszystko, nawet z drugiego jego krańca. Co ciekawe, zawsze mają maseczkę w kieszeni, którą wyciągają tylko wtedy, gdy widzą wchodzących funkcjonariuszy policji. Tych jest najwięcej, zwłaszcza wśród młodzieży i młodych matek-Polek.
Trzecią grupę stanowili tzw. rycerze, z tym, że z tym rycerstwem mają niewiele wspólnego poza tym, że dosłownie mają kopię w d… i od razu szukają zwady z każdym, kto się napatoczy. Na każde upomnienie wyskakują z całą gamą inwektyw wszelakiego rodzaju. Nie kończy się tylko na „kultowych” przezwiskach typu „Ty ku… jeb…, patrz swojej kasy piz…”, „co ty mnie kur… będziesz uczyła? Zamknij ryja dziwko…”. To takie najpiękniejsze „kwiatki” naszych klientów. Inni zazwyczaj ograniczają się tylko do inwektywy typu – „złodziejko”, „szmato”, „krowo”, „pisowska/Tuskowa agentko” (w zależności od poglądów politycznych)… Takich wyzwisk jest znacznie więcej, ale myślę, że nie warto ich tu wszystkich przytaczać, bo nie o to przecież chodzi. Ja, jako, że jestem facetem, i to dosyć dużym, żeby nie powiedzieć bardziej szerokim, (no ok, trochę przyciężkim), wzbudzam na tyle respektu, że panowie trochę się hamują, ale niestety dziewczyny musza wysłuchiwać całej tej ludzkiej złośliwości. Rzadko którykolwiek z klientów weźmie nas w obronę, i stara się przytemperować delikwenta. Takich osób jest kilka i, na szczęście, coraz rzadziej goszczą w naszych progach.
Ale są też i plusy pandemii. Po pierwsze, duża część klientów, która wcześniej zostawiała niechciane – po starannym przemyśleniu – produkty gdzie bądź, przestała to robić. W poprzednim okresie można było znaleźć na przykład łopatkę wieprzową włożoną za karton ciastek, albo lody położone przy koszach z książkami. W naszych sklepowych koszach przestały również pojawiać się zużyte kondomy, czy zabrudzone podpaski. Pewnie wyda się wam to obrzydliwością, ale właśnie z takimi rzeczami musieliśmy się zmagać. Pal licho pączka włożonego gdzieś w półkę, pal licho niedopałki papierosów, które rozpalały śmietniki przed sklepem. Ludzka obrzydliwość, chamstwo i brak szacunku do innych, nie znały granic. Na szczęście, pod tym względem jest znaczna poprawa… i oby było tak nadal.