Marta Krasoń z domu Lubańska (ur. 28 maja[1] 1926 roku w Gilowicach, zm. 21 listopada 2020 roku w Kobielicach), córka Jana i Weroniki. Wywodziła się z rodziny miejscowych chłopów, pełniących pracę parobków u okolicznych gospodarzy. Jej rodzina posiadała niewielką działkę oraz nieduży ceglany dom w Gilowicach niedaleko kościoła. Marta Krasoń posiadała wykształcenie podstawowe, co wynikło z zawirowań wojennych. Po wojnie pracowała w różnych miejscach i zawodach. Mieszkała na pszczyńskiej Strzelnicy, a następnie przy ul. Bogedaina 19. W Gilowicach posiadała małe gospodarstwo, odziedziczone po rodzicach, którym zajmowała się wraz ze swą siostrą, Anną Chrobok (zm. 2018), zwaną przez rodzinę Hanką.
Dopiero po śmierci babci Marty, zdałem sobie sprawę, że sprawa jej doświadczeń wyniesionych z okresu II wojny światowej, była u nas okryta tajemnicą. Babcia niby coś opowiadała, o tym, jak wędrowali w stronę Krakowa i o zapachu palonych ludzi z krematoriów w Oświęcimiu, ale na tym się kończyło. Nigdy nie powiedziała z czego żyli, ani jak żyło się jej rodzinie pod niemiecką okupacją. A o tym, jak wojska radzieckie wkroczyły na ziemie polskie w 1944-1945 roku w ogóle nie było mowy. Zupełnie, jakby ta część historii wyparowała.
Niestety, wcześniej nie przyszło mi do głowy, aby ją wypytać, poszukać odpowiedzi na nurtujące mnie obecnie pytania. Trochę mi wstyd, że będąc historykiem z zamiłowania, nigdy nie zadbałem, aby spisać to, co miała do przekazania. A jestem pewien, że było tego sporo, skoro milczała przez tyle lat.
Poniższy tekst pochodzi z naszych wspólnych rozmów, które, przynajmniej częściowo, udało mi się utrwalić na nagraniach.
- Babciu, jak wyglądały ostatnie dni przed wybuchem II wojny światowej?
Wiesz, już nie pamiętam wszystkiego dokładnie. Minął szmat czasu, ale pamiętam, jak całe niebo pokryła jakaś czerwona łuna, która przyszła od zachodu. Łuna ta szła szybko na wschód, ale tam zatrzymała się i szybko wróciła się, po czym zniknęła. Jak się miało okazać, była to zapowiedź tego, jak miała się potoczyć wojna.[2] Pamiętam, że już od kilku miesięcy czuć było jakieś nieopisane napięcie. Starzy ludzie już wiedzieli, że będzie wojna, wojna o jakiej nikt w najczarniejszych snach nie śnił. Ludzie wszędzie robili zapasy. Wędzono i solono mięso, które kryto, gdzie się tylko dało. Jedni kopali ukryte pomieszczenia w piwnicach. Jeszcze inni robili specjalne doły w zapasami po lasach, w sobie tylko znanych miejscach. Myśmy byli biedni, więc nie było co zbierać poza orzechami, ziołami i wszystkim tym, co dało się ususzyć. W kościołach modlono się o pokój. Wojsko maszerowało to tu, to tam. Wszędzie też czyniono zbiórki, aby dokupić naszemu wojsku broń. Każdy dawał tyle, ile miał, choć nie było tego dużo. Gilowice to mała wioska, i poza kilkoma większymi gospodarzami było wielu parobków, w tym i my.
- Babciu, a jak pamiętasz wybuch II wojny światowej?
- Hmm, to pamiętam dobrze, jakby to było wczoraj. Najpierw na niebie pojawiły się niemieckie samoloty. Pokryły całe niebo jak chmura burzowa. Wkrótce zaczęły wyć syreny, rozdzwoniły się kościoły. Baby zaczęły lamentować, a tata[3] kazał się nam pochować i modlić się do Boga o zmiłowanie. Gdzieś w oddali było słychać strzały i wybuchy, które szybko zbliżały się ku nam. W nocy, chyba 2 września, koło nas zaczęli uciekać polscy żołnierze. Ci, którzy do nas zaszli, mówili, żeby spakować wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy i iść na Kraków. Tak też zrobiliśmy. Cała nasza rodzina szybko pakowała wszystko, co się dało. Pakowaliśmy chleby, mąkę, sól, wszystko, co dało się przenieść. Zabraliśmy też trochę ubrań, koce i pierzyny, żeby mieć się czym otulić. Rano wszyscy wyszliśmy z domu i poszliśmy za wojskiem w stronę Małopolski. Było nas ogromna kupa[4]. Nasi sąsiedzi, mieszkańcy okolicznych wsi, których znaliśmy. Był płacz, lamenty i zawodzenie. Wszystko, co nieśliśmy na plecach, albo na wozach, było ciężkie i w całym tym tumanie często się gubiło, co i tak wzmagało niepokój. Niektórzy w rozpaczy tracili rozum, albo gubili się całymi rodzinami. Czasami udawało się im odnaleźć, ale nie wszystkich znaleziono. Kilka razy mijaliśmy trupy przy drogach. Najczęściej byli to nasi żołnierze. Nie było ich komu pochować. Płakaliśmy, wszyscy płakaliśmy nad nimi, nad ich nieszczęściem. To byli głównie młodzi chłopcy. Ale nie było czasu, żeby ich pochować. Wszędzie też leżały padłe konie. Strasznie było, chciało się tylko płakać. Nie umieliśmy spać, strach paraliżował, a ja cały czas myślałam o tych, co zostali w rowach, krzakach, na drogach.
- A co z tym Krakowem?
- Podróżowaliśmy przez kilka dni. Czasem udało się jechać jakimś wozem, ale najczęściej szliśmy piechotą. Spaliśmy w dużych chałpach (czyt. domach) większych gospodarzy, na świetlicach szkolnych lub plebaniach. Czasem była jakaś szopa. Zdarzało się też, że leżeliśmy noc gdzieś przy drodze, ale nie szło spać, bo pełno ludzi i wojska nas mijało. Po ponad tygodniu doszliśmy w okolice Krakowa, ale już nie pamiętam dokładnie gdzie. Zatrzymaliśmy się u bardzo fajnego gospodarza[5], który bardzo nas polubił. Prosił żebyśmy u nich zostali, że da nam dom i utrzymanie. Byliśmy tam kilka dni, ale gdy ze wschodu przyszło wojsko, i zaczęli mówić, że ruscy na nas napadli, rodzice zdecydowali, że jednak wrócimy do domu, bo lepiej być pod niemieckim butem, niż na ruskiej łasce.
- a jak zachowywało się polskiej wojsko?
- Ja pamiętam tylko jak oni uciekali. Najczęściej szli piechotą, bo albo zepsuły się im auta, albo nie mieli paliwa. Często pytali się nas o drogę albo mówili, żeby uciekać na wschód. Przynajmniej do pewnego momentu. Pamiętam też, że w ich oczach widać było ogromny strach i zmęczenie. Niektórzy żołnierze starali się nam pomóc[6]. Pomagali przy wyciąganiu wozów, które zakopały się w koleinach albo wpadły do rowu. Niektórzy dawali dzieciom cukierki albo konserwy do zjedzenia. Ale tak, najczęściej uciekali, panicznie, szybko… Byli bardzo zrezygnowani. Czuli się oszukani przez dowódców, zwłaszcza tych z Warszawy. Opowiadali, że wmawiano im, że jesteśmy gotowi na wojnę. Że mamy dużo sprzętu. Że wkrótce przyjdą alianci na pomoc i pognamy Hitlera do Berlina. A tu okazało się, że to wszystko były kłamstwa. A potem jeszcze uciekli za granicę. I o co było walczyć, skoro dowódcy uznali, że sprawa jest przegrana? Widziałam dużo wojska polskiego, rannych, zmęczonych, głodnych. Niektórzy mieli w oczach coś strasznego. Byli jakby nieobecni, zawieszeni gdzieś między światami. Mieli w oczach coś, co przerażało. Jakieś takie szaleństwo, jakby już byli martwi, albo jakby niczego się nie bali, i tylko czekali na śmierć.
- A jak wspominasz wojnę?
- Była bieda, straszna bieda. Część chłopów nie wróciła z nami do Gilowic. Część uciekła, ale nie wiedziałam gdzie. Ci, co wrócili, starali się żyć jak wcześniej, ale nie było to proste. Niemcy szukali Żydów i sprawdzali, czy kto nie pomaga ukrywać polskich wojaków. Pamiętam, że schwytali jakąś Polkę, co wyszła przed wojną za Żyda. Podobno to był dobry człowiek, bo i dał się ochrzcić z miłości. Rozstrzelali ich. Niektórzy chłopcy chodzili i pomagali wojsku polskiemu, ale mnie rodzice zabronili się tym interesować, więc dokładnie nie pamiętam. Rodzice znali niemiecki, więc umieli się dogadać z Niemcami, i jakośmy przetrwali najgorsze. Niemcy dbali o to, by wszyscy mieli robotę. Jedni wozili drzewo z lasu, innych wysyłano do różnych prac. Jakoś dało się żyć.
- A czy masz jakieś wspomnienia odnośnie Żydów albo Auschwitz?
- Tak, coś tam pamiętam. Jak wcześniej mówiłam, u nas raczej Żydów nie było, ale gdzie indziej bywali. Tośmy czasem coś o nich słyszeli, jak się Niemcy nad nimi pastwili, i że albo ich zabijano na miejscu, albo wysyłano do Oświęcimia i okolicznych podobozów. Zresztą do dziś pamiętam ten smród palonych ciał. Od strony Oświęcimia widać było, choć nie od początku wojny, ale gdzieś tak w połowie, czarną, taką mocno szarą chmurę, która bezustannie wisiała nad okolicą. Początkowo nikt nie wiedział, skąd się wzięła. Ale wkrótce zaczęło śmierdzieć, takim palonym mięsem. Nie zwierzęcym, ale ludzkim. Zresztą, szybko ludzie zaczęli gadać skąd ten odór. Choć wsie i miasta były małe, i wyludnione, każdy o wszystkim wiedział.
Modliliśmy się, żeby był wiatr, który przegoniłby ten odór, który cały czas wdzierał się w nozdrza. Miało się wrażenie, że jest się otulonym śmiercią, że człowiek nią nasiąka. Czuło się ogólne przygnębienie i żal za tymi, co tam mrą. Tata w czasie wojny miewał różne roboty, trza było jakoś żyć. Czasem jeździł w okolice Oświęcimia, by pomagać przy żniwach, sianokosach…Kilka razy z nim tam byłam. I jeśli nadarzyła się okazja, przerzucał bochenki chleba przez ogrodzenie, za co groziła straszna kara. Ale nie dało się, jak się ich widziało. Wynędzniali, wygłodzeni, bosi, poszarpani. W ich oczach widać było ogromną rozpacz, aż rozdzierało serce. Tata czasem rzucał im naszą porcję jedzenia i byliśmy głodni. Ale na tym kończyła się nasza pomoc. Baliśmy się Niemców i kapusiów. Zresztą Niemcy szybko zorientowali się, że okoliczni ludzie podrzucają obozowiczom jedzenie, toteż zaczęli tego pilnować i nikogo nie dopuszczali do ogrodzenia. W każdym razie, smród palonych ciał pamiętam jakby to było dziś. To coś, czego nie da się zapomnieć.
- Czy pamiętasz jak kończyła się wojna?
- Tak. Pamiętam, że w 1944 ze wschodu zaczęli uciekać niemieccy żołnierze. Za nimi ciągli ruscy. Obszarpani, zarośnięci w onucach. Jechali starymi wozami, ciągniętymi przez takie małe, ale wytrzymałe konie. Ludzie, a najbardziej baby, bały się ruskich i tego, że będą gwałcić. Tata i bracia pilnowali nas, ale i tak było wiadomo, że przed ruskim wojskiem nic nie da się zrobić. Na szczęście ominęło nas najgorsze. Jak do nas przyszli, zabrali to, co nadawało się do jedzenia. Mieliśmy jabłka i grusze, które były jeszcze niedojrzałe. Byli tak głodni, że obrali całe drzewa ze wszystkiego. Najedli się zielonek, a potem cały czas srali. Szybko poszli dalej, a za nimi przyszli oficerowie, grubi, dobrze odżywieni, co robili porządki po swojemu. Uciekający niemieccy żołnierze często pytali się, którędy iść, żeby nie trafić na ruskich. W całym zamieszaniu potracili swoje mapy. Zresztą, nikt tak naprawdę nie wiedział, gdzie kto jest. Front przechodził kilka razy. Raz parli Ruscy, a raz Niemcy. Tam i z powrotem, ale w końcu Rosjanie zwyciężyli.
U nas było w miarę spokojnie, bo to biedna wieś. Ale co rusz słyszeliśmy, że ruscy żołnierze gwałcą i zabijają. Podobno nie przepuścili żadnej babcie, czy to starej babce, matce czy 5-letniej dziewczynce. Chędorzyli po kilku, a tym, co się opierali, robili jeszcze inną krzywdę. Chłopów, co bronili swoich kobiet, strzelali w głowę, albo strasznie bili. Z chałp zabierali wszystko, co się dało, zwłaszcza to, co było z żelaza i zegarki. Najczęściej wszystko to niszczyli, ale oni tego chyba nie rozumieli. Po prostu chcieli to mieć, nawet jeśli nie działało.
Jak przeszedł ostatni front u nas wojna się skończyła. Po jakimś czasie przychodzili ruscy oficerowie i rozpytywali, czy nie widzieliśmy Niemców, czy nie ma gdzieś jakichś polskich żołnierzy. Szybko też zaczęli robić swoje porządki. Tych, co pomagali Niemcom gdzieś przenieśli, ale nie wiem gdzie. Niektórzy później wrócili, ale nie mówili, co się z nimi działo. Ludziom kazali zbierać to, co zostało po wojsku. Pilnowali też, aby wszystkich zabitych pochować, choć Niemców chowano gdzie popadnie, bez oznaczeń. Czasem ktoś, po kryjomu, stawiał na ich grobach krzyże. I na tym się kończyło. I znowu była bieda. Niczego nie było, nic nie dało się kupić. A jeszcze musieliśmy oddawać część plonów na kontyngenty. Dzięki Bogu, udało mi się przeżyć wojnę wraz z rodziną. Znajomi opowiadali różne straszne historie, ale nas na szczęście to wszystko ominęło. Do dzisiaj dziękuję Bogu, że miał nad nami opiekę.
[1] Urzędnicy dwukrotnie zmieniali jej datę urodzenia. Najpierw na 30 maja, a później na 1 czerwca.
[2] Chodzi o to, że III Rzesza szybko zajmowała kolejne kraje aż do momentu, gdy Hitler zaatakował ZSRR, tutaj napotkał silny opór, który w końcu stał się początkiem upadku jego Tysiącletniej Rzeszy.
[3] Jan Lubański, mąż Weroniki Lubańskie,
[4] Kupa – w gwarze śląskiej masa, ogrom ludzi.
[5] Niestety mnie nie udało się ustalić o kogo mogłoby chodzić. Ponadto zaginęły moje nagrania wspomnień babci Marty, gdzie było owo nazwisko wraz z miejscowością gdzie się zatrzymali, podane.
[6] W sensie, że mijanym przez siebie ludziom.
Dzieje Daków i innych plemion północnotrackich do I wieku p.n.e. znane są badaczom starożytności tylko pobieżnie. Antyczni historycy niezbyt intensywnie interesowali się tymi plemionami, wspominając o nich jedynie mimochodem. Niemniej Dakowie pozostawili po sobie dość liczne i dobrze zachowane zabytki archeologiczne. Tak więc historycy mogą w rysach ogólnych prześledzić ich cywilizację. Wiadomo, że u Daków istniał wysoko rozwinięty przemysł hutniczy, kamieniarski i ceramiczny. Wiadomo również, że około II-I wieku p.n.e. Dakowie dysponowali już własnym pieniądzem, choć większość znalezionych monet jest pochodzenia rzymskiego. Dakowie słynęli również jako rolnicy i hodowcy bydła. Ważnym elementem ich kultury były wyprawy wojenne o charakterze łupieskich napadów na okoliczne ludy. Dzięki temu zyskali sławę nieustraszonych wojowników, a ich waleczność stała się wręcz przysłowiowa.
W ciągu II-I wieku p.n.e. wśród plemion geto-dackich zaczęła tworzyć się organizacja państwowa. Już około 200 roku p.n.e. niejaki Oroles, zdołał stworzyć krótkotrwałe państwo geto-dackie. Następnie na początku II wieku p.n.e. Rubobostes wzmocnił pozycję Daków na ziemiach obecnego Siedmiogrodu, i dzięki zręcznej polityce kolejnych władców Dakowie zdołali stworzyć silne państwo naddunajskie. Za panowania króla Burebisty(70/60-44 p.n.e.) stanowili tak znaczny organizm państwowy, że zdolni byli ingerować w sprawy Republiki Rzymskiej. Burebista zdołał uzależnić od siebie niemal wszystkie plemiona północnotrackie, a także plemiona po drugiej stronie Dunaju. Tym samym Dakowie wkraczali w strefę interesów Rzymian. Wiadomo, iż w roku 48 p.n.e. Burebista związał się z Pompejuszem, walczącym w tym czasie z Juliuszem Cezarem. Ten z kolei zwyciężywszy swego rzymskiego wroga, szykował się do rozprawy z Burebistą. Nie zdołał jednak wyprawić się przeciw Dakom, gdyż został zamordowany w czasie słynnych Id Marcowych. Rzekomo w tym samym czasie zamordowany został Burebista, który czymś podpadł swoim poddanym. Być może przyczyną jego śmierci była obawa przed zbrojnym starciem z Rzymianami, bądź - co wydaje się bardziej prawdopodobne - konflikt z arystokracją dacką, nie chcącą dopuścić do wzrostu władzy królewskiej. W każdym razie państwo Burebisty rozpadło się.
Ze skąpych źródeł starożytnych wynika, iż państwo Burebisty podzieliło się na kilka księstw (w liczbie czterech bądź pięciu). Ponadto zapobiegliwi Rzymianie usilnie wplatali owe państewka w kłopoty, ażeby nie mogły stworzyć potęgi zdolnej rzucać wyzwanie imperium. Z tego powodu, wspierali poczynania Marboda, Waniusza oraz plemion Jazygów i Roksolan, aby szachowały poczynania zbyt samodzielnych "książąt" dackich. Jednak wraz z upadkiem państwa Markomanów Marboda, likwidacją państwa Waniusza, Dakowie zostali uwolnieni od groźnych sąsiadów, mogących ingerować w ich sprawy wewnętrzne. Wówczas czołową pozycję wśród dackich państewek zdobyło to, którego stolica mieściła się w Sarmizegetuzie.
W drodze ku potędze
W tym też okresie (II-I wiek p.n.e.) wśród Daków i Getów zaczęło gwałtownie wzrastać zróżnicowanie klasowe. Arystokracja geto-dacka od dawna handlująca z miastami greckimi na północno-zachodnim wybrzeżu Morza Czarnego, a później również z mieszkańcami imperium rzymskiego coraz bardziej się bogaciła. Arystokracja zajmowała się eksploatacją bogactw naturalnych kraju, a zwłaszcza wydobywaniem złota i srebra z licznych kopalń. O zbytku wśród rządzących warstw społeczeństwa dackiego, świadczą choćby wspaniałe zamki odkrywane przez archeologów na ziemiach obecnej Rumunii. Arystokraci-wodzowie wznosili swoje potężne zamki-rezydencje z wielkich bloków skalnych i z wysuszonej cegły na wzniesieniach górskich. Dodatkowo zamki umacniano wałami ziemnymi i murami, wyposażonymi w baszty. W rezydencjach tych magazynowali cały swój ogromny majątek, zdobyty z handlu i wypraw wojennych.
Jak przypuszczają badacze, budowle te budowali uzależnieni od warstw posiadających mieszkańcy Dacji, oraz może niewolnicy. Znamiennym faktem jest to, iż kamieniołomy z których pozyskiwano surowce, znajdowały się dość daleko od miejsca "budowy" zamków "szlachty". To dowodzi, że państwo dackie dysponowało licznym zasobem ludzkim. W tym czasie również Dakowie zaczęli sprzedawać niewolników na rynkach rzymskich, zdobytych na wyprawach wojennych, jak również i rekrutujących się ze współplemieńców. O niższych warstwach społeczeństwa Daków wiadomo niewiele. Pewne jest to, że chłopi żyli w małych wspólnotach - wsiach - złożonych z kilkunastu do kilkudziesięciu ubogich domostw. Wiadomo też, iż zajmowali się oni hodowlą i uprawą ziemi.
Sytuacja wewnętrzna państwa dackiego zaczęła się komplikować. Podobnie jak w przedrzymskiej Galii, wśród jej mieszkańców, zaczęły tworzyć się dwa stronnictwa: prorzymskie, reprezentowane przez warstwy posiadające, jak i antyrzymskie, z królem na czele, popierane przez upośledzone warstwy. Królowie usiłowali wzmocnić swoją pozycję, ograniczając przy tym zakres władzy arystokratów. Ci zaś woleli poddać się władzy Rzymu, niż ulec rodzimym władcom, popierającym sprawy ubogich chłopów dackich.
Za panowania króla Decebala (87-106), państwo dackie osiągnęło szczyt swego rozwoju terytorialnego i politycznego. Polityka tego władcy od początku skierowana była przeciwko Rzymianom. Decebal ofiarowywał azyl wszystkim uchodźcom politycznym z Rzymu, wspierał również ich wrogów. Równocześnie rozpoczął przyłączanie okolicznych plemion do swego państwa. Fakt ten, oraz zagrożenie dackie posiadłości rzymskich - Mezji i Tracji, zmusiło cesarza Domicjana do wypowiedzenia wojny. Po chwilowych sukcesach, legiony rzymskie zostały pokonane i cesarz zmuszony został do zawarcia niekorzystnego dla imperium pokoju (89 rok). Decebal otrzymywał od Rzymu subsydia pieniężne oraz zastęp rzemieślników, którzy mieli służyć fortyfikowaniu "imperium" dackiego.
Decebal i upadek państwa
Klęska Rzymian wzmocniła pozycję Decebala na arenie międzynarodowej, dzięki czemu dacki monarcha wszedł w porozumienie z wrogą Rzymowi Partią. Nad iomperium rzymskim zawisła groźba wielkiej wojny na dwóch frontach. Chcąc ubiec atak dacko-partyjski, nowy władca rzymski, Trajan przedsięwziął dwie kampanie wojenne przeciw Decebalowi. Pierwsza wojna dacka, rozgrywająca się w latach 101-102, zmusiła Decebala do zawarcia pokoju. Decebal zrzekła się części podległych sobie ziem, musiał wydać Rzymianom broń i machiny oblężnicze oraz rzemieślników "ofiarowanych" przez Domicjana. Równoczesnie Decebal zobowiązany był dostarczać Trajanowi kontyngenty wojskowe do jego ewentualnych kampanii wojennych.
Pokój nie trwał jednak długo. Energiczny Decebal szybko odbudowywał potęgę swego państwa, toteż Trajan zmuszony był podjąć kolejną wojnę (105-106). Pomimo bohaterskiego oporu chłopów dackich wspierających swego władcę, Decebal wojnę przegrał. Nie mając oparcia w szeregach swej arystokracji, która przeszła na stronę Trajana, Decebal popełnił samobójstwo. Tym samym Dacja stała się prowincją imperium rzymskiego. Trajan zagarnął olbrzymie ilości złota, a także pojmał około 50 000 Daków, których zamieniono w niewolników. Wielu Daków wolało jednak zbiec w Karpaty, gdzie byli niedostępni armii rzymskiej, niż poddać się władzy arystokratycznego Rzymu. Odtąd jako tzw. "wolni Dakowie", stanowili zawziętych wrogów Rzymu, dających się we znaki podczas wojen markomańskich. Dzięki zaanektowaniu Dacji Rzymianie tracili niebezpiecznego wroga u swych północnych granic, a także zyskiwali dogodną pozycję strategiczną do przyszłych wypadów odwetowych przeciwko plemionom germańskim.
Jak się przypuszcza nad dolnym biegiem Dunaju, istniało również drugie państwo geto-dackie, rządzone przez króla Kotysa (Florus, Zarys dziejów rzymskich, IV, 12), władającego w czasie panowania cesarza Augusta. Swetoniusz wymienia Kotysona/Kosona, króla Getów, być może identycznemu z Kotysem, jako sojuszniku Augusta, któremu cesarz rzymski miał przyobiecać rękę swej córki, Julii. Być może ten sam Koson wcześniej wspierał wojskowo Marka Brutusa, walczącego z Markiem Antoniuszem i Oktawianem. W źródłach pojawia się również "król" Dikomes, zaangażowany po stronie Marka Antoniusza, w czasie rozgrywki o władzę nad Rzymem, pomiędzy nim a Oktawianem Augustem.
Bibliografia:
Praca zbiorowa pod red. Luca Serafiniego - Historia powszechna. Tom V. Epoka Augusta i cesarstwo rzymskie, Biblioteka Gazety Wyborczej, Novara 2007, s. 366.
Krawczuk Aleksander - Poczet cesarzy rzymskich. Pryncypat, Wydawnictwo Iskry, Warszawa 1986, s. 163-164.
Carry Max, Scullard Howard H. - Dzieje Rzymu ? od czasów najdawniejszych do Konstantyna, PIW, Warszawa 1992, s. 192-194, 222-240.
Danov Christo - Trakowie, PWN, Warszawa 1987, s. 172-173, 186-195.
Jaczynowska Maria ? Historia starożytnego Rzymu, wyd. VI, PWN, Warszawa 1986, s. 199-202
Kambyzes był synem Cyrusa Wielkiego. Przejął rządy w państwie Achemenidów po śmierci ojca, i rządził imperium w latach 529-522 p.n.e. Od 539 roku p.n.e. Kambyzes zarządzał dopiero co podbitym Babilonem. Dziewięć lat później towarzyszył swemu ojcu w jego nieudanej wyprawie na Massagetów.
Kambyzes w czasie swego czwartego roku panowania (526 rok p.n.e.) postanowił wyprawić się na Egipt, rządzony przez faraona Amazisa. Na czele licznej armii, w której szeregach znaleźli się również najemnicy greccy, przedarł się przy pomocy sowicie opłaconych Arabów przez piaski pustyni syryjskiej, by stanąć nad brzegiem odnogi peluzyjskiej świętego Nilu. W czasie tej przeprawy zmarł stary Amazis, a jego miejsce zajął młody Psametyk III. Pod Peluzyjskim ramieniem Nilu doszło do starcia słabej armii faraona z armią Kambyzesa. Miało to miejsce w 525 roku p.n.e. Co ciekawe, na stronę perskiego szachinszacha przeszedł dowódca floty egipskiej, wszechpotężny kapłan o imieniu Uzahoresenet, liczący na umocnienie swojej władzy przy perskim władcy. Psametyk pozbawiony wsparcia floty nie był w stanie skutecznie stawić oporu Kambyzesowi.
Rozbite wojska egipskie zaczęły wycofywać się, o ile nie bezładnie uciekać, w kierunku Memfis. Kambyzes nie spieszył się – był pewien sukcesu. Po drodze ku egipskiej stolicy grabił i palił wsie i miasta. Łatwo zdobył Memfis, a następnie zajął również Teby. Tak więc w szybkim tempie Egipt znalazł się pod władzą Achemenidów, którzy tym samym dokonali ostatecznego zjednoczenia wszystkich starych krajów Bliskiego Wschodu.
Herodot opisał rządy Kambyzesa w kraju faraonów jako pasmo udręk, nieszczęść i nienawiści zdobywcy do Egiptu. Rzekomo miał pokusić się nawet o zamordowanie świętego byka Apisa, aby pokazać Egipcjanom, iż to w co wierzą, to czyste gusła. W rzeczywistości byk zdechł sam w 524 roku p.n.e.
Kambyzes przeprowadził w Egipcie wiele reform wewnętrznych. Skupił się na zmniejszeniu roli stanu kapłańskiego, toteż nie zawahał się zmniejszyć dochodów niektórych świątyń na rzecz królewskiego skarbca. Jak się przypuszcza, krok ten stał się przyczyną negatywnej oceny rządów Kambyzesa przez Herodota, którego informatorami byli egipscy kapłani.
Władca Persów podjął również wyprawę ku oazie Amona w Siwa oraz ku Nubii. Obie wyprawy zakończyły się porażką. Wyprawa ku oazie zaginęła bez wieści, pochłonięta przez burzę piaskową. Wyprawa nubijska, którą dowodził sam Achemenida, źle zaopatrzona i wykończona długą drogą, zakończyła się niemal całkowitą zagładą armii, nim ta dotarła do wyznaczonego celu. Kambyzes zresztą ledwo ocalał, bowiem wśród wygłodniałego wojska wybuchł bunt. Tylko królewski oddział Nieśmiertelnych oraz jednostki z Persji i Medii we względnym porządku powróciły do Memfis. Reszta padła ofiarą głodu i chorób, gdzieś na terenach Nubii, porzucona przez swego władcę.
Po tych spektakularnych klęskach w Egipcie miały wybuchnąć zamieszki o raczej lokalnym charakterze, dość szybko stłumione. Podłamany porażką, Kambyzes postanowił powrócić do rodzinnej Persji, gdzie rozpoczęły się zamieszki. Zarządcą kraju faraonów uczynił Aryandesa, nieznanego nam bliżej dowódcę wojsk perskich. Gdy Kambyzes był już w drodze powrotnej, gdzieś w pobliżu góry Karmel dotarła do niego wieść o uzurpacji maga Gaumaty. Tutaj zmarł śmiercią naturalną. Był to zapewne efekt ciężkich przeżyć w drodze do Nubii, gdzie nawet król cierpiał głód i pragnienie. Źródła antyczne mówią jednak, że Kambyzes popełnił samobójstwo, bądź też uległ nieszczęśliwemu wypadkowi – miał spaść nieszczęśliwie z konia, nadziewając się na swój własny miecz. Wedle legendy, miecz ugodził go w to samo miejsce, w które wbił Kambyzes świętemu Apisowi.
Epidemie w średniowieczu nie były niczym wyjątkowym. Cholera, dżuma czy trąd bezustannie siały spustoszenie w całym świecie, od Chin po krańce Europy. Jednak rok 1347 miał przynieść niespotykane dotąd zniszczenie. Świat europejski z zapartym tchem spoglądał na zmagania Francuzów i Anglików w wojnie stuletniej. Nic więc dziwnego, że nikt nie przejął się informacją o nowej, nieznanej chorobie, która wyludniła krainy azjatyckie i stanęła u wrót Europy. Ucierpiały zwłaszcza wielkie, ludne i bogate kraje, jak Chiny, Indie, Persja czy Egipt.
Około września 1347 roku z Kaffy, portu handlowego na Krymie, wypłynęło 12 genueńskich statków handlowych, kierując się w stronę swej ojczyzny. Nikt z załogi nie mógł przypuszczać, że nie zobaczy już swego domu, a co gorsza, że przyniesie ze sobą śmierć setek tysięcy ludzi. Niecały miesiąc później, statki genueńskie resztkami sił, dotarły do portu w Mesynie na Sycylii. Właśnie, dotarły, choć większa część załogi leżała już martwa. Ci, co jeszcze żyli, w stanie agonii poinformowali, o nadchodzącej zarazie. Objawami choroby, przynajmniej w jej początkowym stadium były: migreny, dreszcze, poty i wysoka gorączka - objawy dżumy gruczołowej. Owrzodzenia w miejscach występowania węzłów chłonnych, z których powoli, acz bezustannie wypływała krew zmieszana z ropą, zapowiadały inną wersję dżumy, znaną jako zaraza morowa. Ale to nie wszystko. Pojawiła się także groźniejsza odmiana dżumy - dżuma płucna. Osoby dotknięte tą odmianą choroby, poza wysoką gorączką, cierpieli na uporczywy kaszel i krwioplucie. Później pojawiał się bolesny obrzęk płuc, powodujący zgon. I choć ludzie dotknięci tą "wersją" zarazy umierali znacznie szybciej, bo w ciągu trzech dni po wystąpieniu objawów, cierpieli znacznie większe katusze od tych pierwszych. Szczęśliwcy, którym bezpośrednio do krwi dostały się bakterie, umierali już po kilku godzinach. Była to trzecia forma dżumy, zwana posocznicową. Tak więc, trzy mordercze choroby jednocześnie rozpostarły swoje krwawe dłonie nad Europą.
W ciągu dwóch miesięcy od chwili rozpoznania choroby, epidemia zagarnęła południowe wybrzeże Francji, północne Włochy i Aragonię na Półwyspie Iberyjskim. Następnie, wiosną 1348 roku opanowała całą Francję i Italię, by latem zdziesiątkować również ziemie Szwajcarów, Węgrów, Rzeszy niemieckiej i południa wysp brytyjskich. Zimą dżuma jakby się uspokoiła pod chłodnym dotykiem zimy, i ludzie liczyli, że już najgorsze mają za sobą. A jednak na wiosnę 1349 roku epidemia znów się rozszalała. Ponownie zaatakowała Francję, docierając następnie do krajów Skandynawii i krain bałtyckich. Do 1350 roku epidemia zaatakowała nawet odległą Islandię i południe Grenlandii. Oszczędziła tylko Czechów i Rusinów.
Najbardziej dała się we znaki mieszkańcom gęsto zaludnionych miast. W średniowieczu mało kto korzystał z kanalizacji, nie mówiąc już o spełnianiu standardów higieny osobistej. W ówczesnym świecie rowy ściekowe były otwarte, a wysypiska śmieci znajdowały się niedaleko domów. Nic więc dziwnego, że bakterie pałeczki dżumy znajdowały świetne miejsce do namnażania się. W miejscach tych bezustannie buszowały szczury - niesławne utrapienie średniowiecznych metropolii - szukające pożywienia. W sierści tych niezbyt urodziwych gryzoni mieszkały pchły, które przenosiły ze sobą śmiercionośne bakterie. Nie widząc różnicy w wyborze swych ofiar, małe insekty atakowały również ludzi, "zarażając" ich śmiercią. Dżuma przenosiła się również poprzez kontakt chorego ze zdrowym. Ludzkie wydzieliny, jak krew, kał czy mocz, również stawały się środkiem zakaźnym. Śmierć zbierała tak wielkie żniwo, że grabarze nie byli w stanie nadążyć z grzebaniem zwłok. Oczywiście, o ile sami nie padli ofiarą epidemii.
We francuskim Awinionie dziennie umierało tak około 400 osób! W chwili, gdy zabrakło miejsca do pochówku, grabarze zaczęli wrzucać zwłoki do nurty Rodanu. Gdzieniegdzie usiłowano zorganizować slużby, których zadaniem byłaby opieka nad chorymi i zadbanie o ich pochówek. We Florencji było to bractwo Compagna della Misericordia, zaś w Paryżu zakonnice ze szpitala miejskiego, które swoje miłosierdzie przypłaciły życiem. Najczęściej umierali biedni, a bogaci, mając większe możliwości finansowe, starali się uciec z miast, gdzie łatwiej było znaleźć śmierć, udając się na wieś. Nastrój tamtego niebezpiecznego czasu świetnie opisał Giovanni Boccaccio w najdoskonalszym swoim dziele - Dekameronie.
Śmierć zagrażała jednak wszystkim, nawet tym zajmującym górę drabiny feudalnej. Na dżumę zmarł, zresztą jako jedyny władca europejski, król kastylijski Alfons XI. Ale był to wyjątek - częściej umierały kobiety z ówczesnych domów panujących. Tak na przykład król Aragonii Pedro, pochował żonę Eleonorę i swoją córkę. We Francji zmarła królowa Joanna, w Anglii córka Edwarda III, również Joanna. W królestwie Nawarry, dżuma zabrała królową Joannę (jakie to popularne imię dla królowych!). Swoje drugie połowy utracili również sławni literaci - Boccaccio opisał swoją ukochaną w dziele Fiammetta, a Petrarka uwiecznił piękną Laurę w swoich wierszach. Dżuma pochłonęła wiele osób duchownych i lekarzy, którzy starali się, zazwyczaj bezskutecznie, nieść pomoc cierpiącym.
Ówcześni lekarze nic nie wiedzieli o istnieniu bakterii, wirusów, a tym bardziej o związkach zależności ich z pchłami i szczurami. Z pewnością średniowieczni lekarze wiązali wybuchy epidemii z obecnością martwych szczurów, ale nie wiedzieli dlaczego tak się dzieje. Nie rozumiano również faktu, iż można zarażać się poprzez kontakt z przedmiotami skażonymi przez bakterie. Przypuszczano powszechnie, że epidemie mają związek z układem planet i gwiazd. Uczeni medycy z Uniwersytetu Paryskiego, na żądanie wyjaśnienia genezy i możliwości leczenia dżumy, nakazane przez króla Francji Filipa VI, oznajmili, że epidemia jest wynikiem koniunkcji Marsa, Jowisza i Saturna, która nastąpiła w marcu 1345 roku. Choć wyjaśnienie to niczego nie wnosiło, zostało powszechnie uznane za wyczerpujące przez wszystkie europejskie środowiska uczelniane.
Epidemię starano się zwalczać na wiele różnych sposobów. Tak na przykład nadworny lekarz papieża Klemensa VI, radził swemu pracodawcy, aby siedział pomiędzy dwoma ogniskami, palącymi się w jego komnatach. A było to nie lada zadanie, mając na uwadze, że w tym czasie panowały niemiłosierne upały. Papieżowi nakazano również odizolowanie się od świata. Niezależnie od dziwności tej metody zapobiegania, mam na myśli pierwszą część "kuracji", papież przeżył. Dzięki tym zabiegom pchły, nie znoszące ciepła, nie zagościły na papieskim dworze. Ale Klemensa VI było stać na opłacanie lekarzy. Zwykli ludzie, zmuszeni byli radzić sobie sami. Nic dziwnego, że tysiące pątników i biczowników publicznie poddawało się pokucie. Nie zapominajmy, że średniowiecze to czas fanatycznej religijności, zwłaszcza w okresach klęsk żywiołowych i epidemii. Oprócz Boga, który niezbyt dobrze interweniował w sprawy ubogich, wielu ludzi uciekało się do szukania pomocy w mocach nieczystych. Gotowi byli oddać duszę, byle tylko przetrwać zarazę. Inni, być może mniej religijni, obawiając się czyhającej wszędzie śmierci, korzystali z życia. Pijatyki, orgie i hazard stały się plagą cierpiących europejskich miast. Za nic mieli oni nakazy Kościoła, który zabraniał tych potencjalnie ostatnich w życiu uciech. Wśród ludzi pojawiali się również szarlatani, głoszący nadchodzący upadek świata. Grozę i różnorodną gamę ludzkiego postępowania w czasie epidemii, świetnie opisał XX-wieczny francuski literat, Albert Camus w dziele pt. "Dżuma".
Powszechne wynaturzenie zapanowało wszędzie. Nieuczciwi księża starali się zarobić na ludzkim nieszczęściu, zawyżając ceny pochówków. Niejednokrotnie kler odmawiał udania się w ostatnią posługę. Zaczęto powszechnie szemrać, że Kościół wzbogaca się na śmierci, przyjmując coraz liczniejsze zapisy testamentowe, skruszonych, i zagrożonych zgonem wiernych. Co więcej, księża zaczęli nagminnie pobierać opłaty za odpusty, mające w założeniu odkupić winy grzeszników.
Wraz z deprawacją kleru, rozpowszechniły się ruchy na poły mistyczne, z biczownikami na czele. Ci pokutnicy, licznie przemierzali europejskie miasta, publicznie pokutując za grzechy. Półnadzy, skórzanymi biczami umartwiali swoje ciało wołając do Boga o zmiłowanie. Pomimo, że na czele każdej grupy biczowników stał jeden przewodnik-mistrz, usiłujący utrzymać żelazną dyscyplinę (biczownicy mieli praktykować zakaz zmiany odzienia, zakaz kąpieli czy spania w łóżkach), wielu spośród pątników popadało w rozpasanie, oddając się wszelkim ludzkim słabostkom. Niejednokrotnie w miejscach pojawienia się większych grup biczowników, dochodziło do rozruchów i pogromów ludności żydowskiej. Bo i antysemityzm wzmagał się w czasach zarazy. Powszechną stała się opinia, iż należy pomścić krzywdy na "mordercach Mesjasza", najlepiej odbierając im wszelkie posiadane przez Żydów majętności, a później życie. Przypisywano im zatruwanie studni, czym rzekomo mieli przyczyniać się do rozprzestrzeniania dżumy.
Problem stał się na tyle palący, że Klemens VI wystawił w 1348 roku dwie bulle, w których surowo zakazywał pogromów. Niestety, głos papieża był zbyt słaby w świecie udręczonym klęskami, aby ktoś skutecznie starał się zastosować do nakazów papieża. Tak np. rada miejska Strasburga usiłowała ochronić tamtejszą gminę żydowską. Jednak rozwścieczeni mieszczanie odwołali "humanitarną" radę miejską, wybrali nową, która wydała im Żydów. Tak więc w lutym 1349 roku blisko 2000 Żydów zostało zagonionych na miejscowy cmentarz na którym ich sądzono. Tych, którzy zdecydowali się przyjąć chrześcijaństwo, puszczano wolno, pozostałych, zatwardziałych "heretyków", a tych było znacznie więcej, spalono. W wielu miastach Europy, społeczności żydowskie wolały wybrać dobrowolną śmierć, popełniając zbiorowe samobójstwo (jak choćby w Frankfurcie nad Menem, Wormacji czy Yorku). Tylko w Moguncji, największa w Europie społeczność żydowska usiłowała się bronić. W czasie zamieszek, zginęło około 200 ludzi z atakującego pospólstwa. Wywołało to powszechny gniew wśród mieszkańców Moguncji, którzy w odwecie wyrżnęli 6000 wyznawców judaizmu. Papież obawiając się upadku swojego autorytetu, nakazał w 1349 roku rozpędzanie biczowników, i likwidowanie przywódców tych ruchów. Król Filip VI zabronił publicznego biczowania się, co wkrótce stało się nakazem we wszystkich europejskich krajach.
Papież starał się ukierunkować powszechną chęć odpokutowania swoich win. Dlatego też, ogłosił rok 1350 Rokiem Świętym, w którym należało udać się na pielgrzymkę do Rzymu. Wszystkim pielgrzymom zaoferował otrzymanie darmowego odpuszczenia grzechów, co było niemal ewenementem. Atmosfera zdawała się sprzyjać powszechnej pielgrzymce. Dżuma powoli wygasała, więc wielu ludzi wybrało się do Stolicy Apostolskiej. Oberże, zajazdy, kościoły i domy, przepełnione były pielgrzymami. Wszyscy jakby zapomnieli, iż tak wielki tłok może sprzyjać chorobom. Na szczęście, Bóg musiał czuwać nad przybyszami i mieszkańcami Rzymu, bo epidemia nie zaatakowała ponownie Wiecznego Miasta.
W 1350 roku wielka zaraza właściwie ustąpiła z wszystkich krajów europejskich. Tylko czasem, w Europie Środkowej wybuchały lokalne epidemie. W sumie w przeciągu trzech lat, dżuma zabrała ze sobą blisko jedną trzecią mieszkańców kontynentu. Niestety, ludzie niczego się nie nauczyli. Nie dbano bardziej o higienę, a po chwilowym zawieszeniu broni, wznowiono działania wojenne między Francją a Anglią. Autorytet Kościoła również znacznie podupadł, dając podwaliny do coraz powszechniejszej krytyki tej instytucji i przyszłej schizmy w XVI wieku. Chłopi, najbardziej dotknięci zarazą, zaczęli uświadamiać sobie swoje znaczenie, wywołując coraz liczniejsze bunty, sprzeciwiające się ich deprecjacji w systemie społecznym.
Ostatecznie wielka epidemia wygasła w 1351 roku. Nie oznaczało to, że dżuma w ogóle nie powracała. Kolejne epidemie wybuchały w 1361 czy 1369 roku. Z upływem czasu, zarazy pojawiały się coraz rzadsze. Niejako ostatni większy akord śmierci pojawił się w 1544 roku, gdy zaraza pochłonęła blisko 100 tysięcy mieszkańców Anglii. Kolejny wybuch zabójczej choroby nastąpił w Azji pod koniec XIX wieku, gdzie zmarło od kilkunastu do kilkudziesięciu milionów ludzi.
Justynian zmarł w 565 roku. Wraz z nim prysło marzenie o odbudowie imperium rzymskiego. W niecałe trzy lata od śmierci tego władcy, w granice Bizancjum zaczęli napływać Gepidowie, Awarowie i Longobardowie. Ci pierwsi, początkowo okupywali bizantyjskie ziemie naddunajskie (starożytna Mezja), a po rozbiciu ich państwa przez Longobardów i Awarów, resztki tego ludu spustoszyły ziemie bizantyjskie u wybrzeży Adriatyku. Longobardowie nie czując się bezpiecznie w sąsiedztwie koczowniczych Awarów, wkrótce wywędrowali do Italii (568 rok). W błyskawicznym tempie zdołali podporządkować sobie północną część tej krainy, zagrażając pozostałym ziemiom bizantyjskim w Italii. Równocześnie od wschodu atakowali Sasanidzi, odwieczni rywale cesarstwa. Wkrótce Bizancjum zaatakowali również Słowianie, dodatkowo destabilizując sytuację na Bałkanach. Nic dziwnego, że następca Justyniana, cesarz Justyn II, wolał płacić haracz Awarom i Persom, byleby zapewnić sobie chwilową ulgę od wojen na wszystkich frontach. W ten sposób tymczasowo "zmusił" Awarów do powstrzymywania najazdów Słowian, a Persów do wspólnej obrony granic od strony Kaukazu, skąd napierały liczne plemiona koczownicze i miejscowe ludy górali. Wkrótce zdestabilizowała się sytuacja wewnątrz Bizancjum. W 602 roku obalono cesarza Maurycjusza, skutecznie walczącego z naporem Słowian i Awarów. Gdy kazał przezimować swym wojskom na terenie wroga, jeden z oficerów armii bizantyjskiej, Fokas wywołał bunt i wkrótce obalił cesarza. Nowy władca nie utrzymał się długo na tronie, gnębiąc swoich poddanych, zwłaszcza wyznania monofizyckiego. Opuszczony nawet przez swoich, został w 610 roku obalony w czasie rozruchów w Konstantynopolu. Cesarzem obwołano Herakliusza.
Nowy władca zmuszony został do wielkiego wysiłku. Z północy zaatakowali słowiańscy Serbowie i Protobułgarzy. W tym samym czasie Sasanidzi zdołali opanować Armenię. W 613 roku Persowie zawładnęli również Syrią, a rok później Palestyną, i bynajmniej nie mieli zamiaru na tym poprzestać. Wydawało się, że chwile cesarstwa są policzone. Być może wtedy, aczkolwiek wydaje się, że był to proces długotrwały, wprowadzono podział prowincji bizantyjskich na temy, jednostki administracyjno-wojskowe. Cesarz doszedł zapewne do wniosku, iż wcześniejszy podział władzy między urzędników cywilnych i wojskowych, sprzyja korupcji i utrudnia podejmowanie szybkich decyzji w przypadku najazdów. Całą władzę administracyjną i wojskową podporządkował władzy strategów. Miało to ułatwić obronę terenów nadgranicznych, a w przyszłości poprawić sytuację gospodarczą i osadniczą opuszczonych ziem. W każdym razie była to pieśń przyszłości. Teraz należało rozwiązać najważniejszy problem - odeprzeć wrogów.
W 626 roku Awarowie wsparci przez Słowian, podeszli pod Konstantynopol, przystępując do oblężenia stolicy cesarstwa. Co gorsza, Awarowie nawiązali współpracę z Persami, dążąc najwidoczniej do całkowitego rozbicia cesarstwa. Na szczęście dla Herakliusza, wśród Słowian podległych Awarom wybuchł bunt pod wodzą frankijskiego kupca Samona, który zmusił kagana Awarów do odstąpienia od oblężenia i udania się do swych siedzib na Nizinie Węgierskiej. Następnie Herakliusz przystąpił do kontrataku przeciw Persom. Wylądowawszy ze swą armią w Palestynie, szybkim marszem wtargnął w granice perskiej Mezopotamii, gdzie zdołał pokonać swych wrogów. Pokój z Persami zawarto na zasadzie status quo. Wydawało się, że Bizancjum zostało uratowane. Ciężka wojna z Sasanidami wyczerpała oba państwa, zarówno militarnie jak i gospodarczo. Nic przeto zaskakującego, że ani Bizantyjczycy, ani Persowie nie byli w stanie stawić czoła nowej potędze na Bliskim Wschodzie - Arabom.
Dotychczas Arabowie nie stanowili większego zagrożenia dla ościennych cywilizowanych państw świata śródziemnomorskiego i bliskowschodniego. Fakt, niejednokrotnie ci koczownicy wdzierali się w swych rabunkowych rajdach w granice Persji i Bizancjum, jednak nie wyrządzali większych szkód. Teraz liczne plemiona arabskie, zjednoczone pod wodzą charyzmatycznego Mahometa twórcy nowej religii, islamu, przystąpili do ekspansji. Już w 635 roku zjawili się w Syrii, rozbili Persję i przystąpili do podboju kolejnych ziem. Od Bizancjum odpadały kolejno Egipt, Afryka Północna i ziemie anatolijskie. Odtąd, niemal bezustannie cesarstwo traciło swe posiadłości europejskie i azjatyckie na rzecz wyznawców Allaha (Sycylia, Kreta, porty południowoitalskie, itd.). Tak więc Herakliusz umierając w 641 roku pozostawiał Bizancjum ograniczone właściwie tylko do Anatolii i pasa ziemi wokół Konstantynopola i twierdz nadadriatyckich. Teoretycznie ludy słowiańskie na Bałkanach uznawały zwierzchnią władzę cesarza, ale była to władza iluzoryczna.
W 680 roku na ziemie naddunajskie wkroczyła nowa fala Protobułgarów pod wodzą chana Asparucha. Żądny władzy chan, pragnął zapewnić swemu ludowi jak największy obszar ziem dogodnych do zamieszkania. Wojska Asparucha wtargnęły do Tracji, spustoszyły ziemie Serbów i zagrozili Grecji. Kolejni władcy Protobułgarów zajęci byli opanowywaniem ziem będących we władaniu plemion słowiańskich i Awarów, toteż cesarze bizantyjscy byli niejako zadowoleni, iż ich wrogowie wyrzynają się wzajemnie. Toteż nie podejmowali energiczniejszych kroków zaczepnych wobec Bułgarów (lud powstały z połączenia plemion słowiańskich z Protobułgarami). Jak się okazało, popełnili wielki błąd. Bułgarzy umocniwszy swą władzę we wschodniej i północnej części Bałkan, przystąpili do systematycznego podboju pozostałej części półwyspu. Już w IX wieku za rządów cara Symeona, mieniącego się cesarzem Rzymian (Bizantyjczyków) i Bułgarów, pod swą władzą Bułgaria miała niemal cały obszar półwyspu Bałkańskiego poza Grecją i okręgiem Konstantynopola. Ten wielki władca proklamował również niezależność Kościoła bułgarskiego, co stanowiło poważną skazę propagandową na pozycji cesarstwa bizantyjskiego.
Podczas gdy cesarstwo rozpadało się, mieszkańcy Bizancjum zajmowali się wewnętrznymi sporami religijnymi. Około 730 roku cesarz Leon III wydał ustawy zabraniające oddawania czci obrazom (ikonom) i figurom świętych, obawiając się, że powszechny kult ikon przywróci do życia niemal wygasłe wierzenia pogańskie. Ponadto cesarz obawiał się potęgi gospodarczej Kościoła, który coraz silniej wpływał na politykę wewnętrzną państwa. Następny cesarz, Konstantyn V, zamknął liczne klasztory, zmuszając zakonników do założenia rodzin. Zlikwidowane klasztory zamieniono w koszary, bądź zajazdy. Majątki zaś klasztorów stały się własnością cesarza. Konstantyn V mógł wprowadzić tę politykę, mając oparcie w arystokracji wojskowej, niezadowolonej z silnej pozycji duchowieństwa greckiego. Jednak wkrótce, za rządów cesarzowej Ireny, dominujący głos zdobyli przeciwnicy niszczenia ikon. Stara cesarzowa kazała oślepić swego syna Konstantyna V, i przystąpiła do kolejnych nadań ziemskich zakładając nowe i obdarowując stare klasztory.
Według przepisów Starego Testamentu ten, co dotknął zmarłego, uchodził za nieczystego (Lb 19, 11). Atoli świętych nie można uważać za umarłych. Albowiem od chwili, gdy Ten, co jest życiem i Sprawcą życia, został policzony między umarłych, to tych, co z nadzieją zmartwychwstania i z wiarą w Chrystusa zasnęli, nie można nazwać umarłymi. Jakżeżby martwe ciała mogły sprawiać cuda? W jakiż więc sposób za ich sprawą uciekają demony, choroby ustępują, ślepi widzą, trędowaci bywają oczyszczeni, pokusy i smutki pierzchają, słowem wszelki dobry datek przez nich spływa do Ojca Światłości (Jak 1, 17). na tych, co z niezachwianą wiarą o to proszą? Ileż to trudów podejmujesz celem pozyskania rzecznika, który by ci ułatwił audiencję u ziemskiego króla i w twym imieniu doń przemówił? Czyż wobec tego nie należy czcią otaczać rzeczników całego rodzaju ludzkiego i orędowników, co za nami korne ślą do Boga prośby?
Oczywiście należy! Dla ich uczczenia należy więc budować Bogu świątynie pod ich wezwaniem, składać dary, troskliwie obchodzić ich rocznice i zażywać stąd duchowej radości - radości wszelako takiej, która by się im podobała. Do nas się bowiem zwracają z prośbą, abyśmy, chcąc ich pozyskać, nie obrazili ich i nie zagniewali. Albowiem tym wszystkim, co przyczynia się do kultu Bożego, radują się i słudzy jego. Dlatego my, wierni, powinniśmy czcić świętych w psalmach, hymnach i pieśniach duchownych, w skrusze serca i miłosierdziu względem ubogich. Przez te praktyki doznaje czci w pierwszym rzędzie sam Bóg. Stawiajmy ku ich czci posągi i widzialne obrazy. Ale przede wszystkim naśladujmy ich cnoty, albowiem dzięki temu staniemy się żywymi ich posągami i obrazami.
Irena nie miała silnej pozycji, a na jej dworze rywalizowały ze sobą koterie pod przewodnictwem ambitnych eunuchów na czele z Aecjuszem i Staurakiosem. W 800 roku Karol Wielki wskrzesił cesarstwo rzymskie na Zachodzie. Ten barbarzyński parweniusz, jak spoglądano na niego z Konstantynopola, nie dość, że przywłaszczył sobie władzę cesarską, bez porozumienia z Bizancjum, to zdołał zaszczepić w leciwej cesarzowej myśl o połączeniu (poprzez małżeństwo Karola z Ireną) obu państw w jedno chrześcijańskie cesarstwo. Dworacy w Konstantynopolu zaczęli szemrać, obawiając się w takim wypadku upadku swego znaczenia. Wiedziano, że ambitny Karol nie zgodzi się przenieść stolicy połączonych cesarstw do Konstantynopola, tak więc miastu nad Bosforem groziła degradacja do roli miasta prowincjonalnego. Gdy tylko posłowie Karola Wielkiego przybyli do stolicy Bizancjum, arystokraci bizantyjscy pod wodzą wielkiego logogety, Nicefora Genika zawiązali spisek i obalili cesarzową. Tym samym przekreślili możliwość zjednoczenia cesarstwa wschodniego z państwem Karolingów.
W IX wieku sytuacja wewnątrz Bizancjum unormowała się. Co więcej, władcy Konstantynopola przystąpili do odbudowy terytorialnej i kulturalnej cesarstwa. Bizancjum odzyskało wyspy na Morzu Egejskim, rozszerzyło swą władzę również na Bałkanach i w Azji Mniejszej. Z terenów Bizancjum zaczęły wyruszać akcje misyjne, mające wpoić ościennym ludom wiarę chrześcijańską. W 863 roku na ziemie słowiańskie w Panonii i na terenie państwa Wielkomorawskiego, wyruszyli św. Konstantyn i Metody. W niecały wiek później, chrzest przyjęli Bułgarzy (966 rok), a w 988 roku Ruś Kijowska. Ambitni patriarchowie Konstantynopola zaczęli dążyć coraz usilniej do podporządkowania sobie wszystkich chrześcijan, podważając pozycję papieży rzymskich. Coraz silniejsze antagonizmy między Konstantynopolem a Rzymem, doprowadziły w 1054 roku do utworzenia niezależnego Kościoła wschodniego (prawosławnego). Schizma ta, jak początkowo sądzono, miała być krótkotrwała. Nikt nie przypuszczał, że akt dokonany przez patriarchę Michała Cerulariusza stanie się faktem długotrwałym, wszak i wcześniej zdarzały się waśnie w łonie Kościoła. Akt ten spowodował również wzrost napięcia w stosunkach politycznych między Bizancjum a państwami Zachodu.
Tekst bulli wyklinającej patriarchę Konstantynopola Michała Cerulariusza (16 VII 1054 r.):
Święta, rzymska, pierwsza i apostolska Stolica, do której jako głowy należy troska o wszystkie kościoły, raczyła dla pokoju i pożytku Kościoła mianować nas "apokrisariuszami" [legatami] na to królewskie miasto, abyśmy, stosownie do rozkazu, tam się udali i naocznie sprawdzili czy uzasadniony jest krzyk, który bezustannie z tego miasta dochodzi do jej [tj. Stolicy Apostolskiej] uszu, lub jeśli tak nie jest, aby o tym wiedziała. Z tego powodu niechaj dowiedzą się przede wszystkim sławni cesarze, duchowieństwo, senat i lud miasta konstantynopolitańskiego oraz cały Kościół katolicki, żeśmy tam wykryli wielkie zło, z czego niezmiernie radujemy się w Panu dobrym i wielkim, ale też i smucimy się boleśnie. Jakże bardzo bowiem chrześcijańskie i prawowierne jest miasto u kolumn cesarstwa i jego szanownych mądrych obywateli! Jaką zaś straszną herezję co dzień w jego wnętrzu zasiewa Michał, nadużywający tytułu patriarchy, i zwolennicy jego głupoty! [Tu Humbert, legat papieski, wylicza błędy Cerulariusza; symonię, arianizm, donatyzm, nikolaityzm, manicheizm i in.]. Za te błędy i inne czyny swoje Michał ów napominany listami pana naszego papieża Leona wzgardził nawróceniem się. Ponadto nam, wysłańcom jego, chcącym przyczyny tak wielkiego zła rozsądnie wytępić, odmówił widzenia się i rozmowy z sobą, zabronił wstępu do kościołów dla odprawiania mszy, jak i pierwej zamknął kościół łacinników i nazywając ich "azymitami" słownie i czynnie wszędzie ich prześladował, do tego stopnia, iż w synach swych wyklął Stolicę apostolską, wobec której dotąd pisze się ekumenicznym [tj. powszechnym] patriarchą. Dlatego my, nie mogąc znieść niesłychanych obelg i krzywd wyrządzonych świętej, pierwszej, apostolskiej Stolicy i widząc, jak katolicka wiara coraz bardziej podupada, powagą świętej i nierozdzielnej Trójcy i Stolicy apostolskiej, której legację spełniamy, i wszystkich prawowiernych ojców z siedmiu synodów oraz z całego Kościoła katolickiego, klątwę, która pan nasz, najczcigodniejszy papież, Michała i jego następców obłożył w razie gdyby się nie poprawili w taki oto sposób podpisujemy: [tu następują podpisy legatów papieskich].(Przeł. ks. M. Maliński. Na podstawie C. Mirbt, Quellen zur Geschichte des Papsttums und der romischen Katholicismus, Tubingen 1934, s. 134-140).
Pomimo wzmocnienia potęgi i powagi cesarstwa, w pierwszej połowie XI wieku w cesarstwie nastąpił kolejny kryzys. Państwo rozdzierały walki stronnictw politycznych, co uniemożliwiło odparcie ataków kolejnych najeźdźców. W XI wieku na południu Italii pojawili się Normanowie, którzy w szybkim tempie pozbawili Bizancjum tamtejszych ziem. Na wschodzie zaatakowali Seldżucy, lud turecki, który niedawno przeszedł na islam i przystąpił do jednoczenia świata muzułmańskiego. W 1071 roku armia Seldżuków rozgromiła wojska bizantyjskie w bitwie pod Manzikertem w Azji Mniejszej. W wyniku tej klęski, cesarstwo utraciło władzę nad niemal całą Azją Mniejszą. Był to cios dotkliwy, bowiem w Anatolii rekrutowano najlepszych żołnierzy, poza tym Anatolia stanowiła spichlerz cesarstwa. Tylko dzięki walkom wewnętrznym wśród Seldżuków, cesarstwo zawdzięcza swoje ocalenie.
Władcy Bizancjum nie czując się zdolnymi do samotnego stawiania oporu muzułmanom, zwrócili się z prośbą o pomoc do władców Europy Zachodniej. Apel zyskał silne poparcie papiestwa, które nakłoniło rycerstwo zachodnioeuropejskie do I krucjaty, wojny w obronie wiary chrześcijańskiej i odzyskaniu Ziemi Świętej dla chrześcijaństwa. W 1096-1099 roku armia chrześcijan przewędrowała przez Azję Mniejszą, gdzie zadała Seldżukom kilka klęsk. Dzięki temu Bizancjum odzyskało południowe wybrzeże Azji Mniejszej. Następnie armia krzyżowców wkroczyła do Syrii i Palestyny. W 1099 roku łacinnicy zajęli Jerozolimę i ustanowili w niej Królestwo Jerozolimskie. Choć cesarstwo odzyskało dużą część ziem małoazjatyckich, a państwa krzyżowców w zasadzie uznały zwierzchnictwo cesarza Konstantynopola, to wzmocnienie Bizancjum było krótkotrwałe. Wkrótce w cesarstwie znów wybuchły spory o tron, osłabiając pozycję państwa. Nic dziwnego, że w spory dynastyczne wmieszali się przywódcy IV krucjaty. Podjudzeni przez Wenecjan, krzyżowcy poparli jednego z pretendentów do tronu konstantynopolitańskiego. Gdy ten, nie będąc zdolnym uzbierać przyobiecanej swym zachodnim sojusznikom w zamian za poparcie kwoty, łacinnicy przystąpili do oblężenia Konstantynopola (1204 rok). Opanowawszy miasto, oczywiście po tradycyjnym ograbieniu, założyli nowe państwo - Cesarstwo Łacińskie. Ambitni wodzowie z Zachodu, podzielili między siebie niemal całe terytorium bizantyjskie (a Anatolii i w Epirze, władzę zachowały greckie rody), przyczyniając się do osłabienia pozycji chrześcijan w tej części Europy. Efemeryczne Cesarstwo Łacińskie nie przetrwało próby czasu, i wkrótce upadło pod naporem władców cesarstwa nicejskiego, gdzie znaleźli schronienie prawowici sukcesorzy Bizancjum.
Bibliografia:
Żyjemy w świecie zdominowanym przez religie monoteistyczne ? chrześcijaństwo, islam, buddyzm i judaizm. Istnieją również inne doktryny religijne, niemniej ciągle ubywa wyznawców religii politeistycznych. A przecież w starożytności nie wyobrażano sobie istnienia jednego naczelnego bóstwa, które mogło posiadać cechy i zdolności wszystkich "sił natury". Oczywiście wyjątkiem byli Izraelici, którzy dali początek chrześcijaństwu i islamowi, oraz buddyzm nie uznający właściwie instytucji bóstwa. Każdy z nas posiada wiedzę ogólną o bogach starożytnej Hellady i Rzymu czy Egiptu, co wpojono nam w szkole- mniej bądź bardziej udolnie. Ale istniały również inne systemy politeistyczne, np. perskie, ormiańskie czy arabskie. No właśnie, o wierzeniach starożytnych Arabów nie wiemy zbyt wiele, a przecież miały wpływ na rozwój islamu, choćby poprzez przejęcie sanktuarium staroarabskiego w al-Kabie. Dlatego postanowiłem, w formie słownika i niestety bardzo skromnej, przedstawić wam kilka postaci panteonu staroarabskiego. Mam nadzieję, że przybliży to zainteresowanym czytelnikom choć częściowo interesującą kulturę starożytnych Arabów.
Ad-Dar, A'im, Al-Aswad, Al-Haba, Al-Aszhal, Al-Badżdża, Al-Dżabhat, Al-Itr, Al-Madan, Al-Dzabt, Al-Jakub, Al-Kabat, At-Taghut, Badżar, Manhab, Nasr, An-Nuchcha, Nuhm, Ar-Rabba, Ri'am, Samuda, Jalil - bóstwa staroarabskie o nieznanych nam funkcjach.
Almaqah, Almakah - bóstwo naczelne Saby, którego świątynia znajdowała się w mieście Marib (słynna świątynia Awwan). Przypuszczalnie jest on bóstwem solarnym, symbolizowanym przez byka i koziorożca. Ostatnio podważa się to, sądząc, że posiadał raczej cechy solarne, o czym mają świadczyć m.in. głowa byka, winorośl czy lwia skóra znajdująca się na ciele człowieka. Ukazywany był pod postacią mężczyzny z głową byka.
Al-Burak - legendarny rumak, który miał w ciągu jednej nocy przenieść z Mekki do Jerozolimy proroka Mahometa.
Al-Dżadda - bóstwo staroarabskie opiekujące się źródłami wody.
Al-Dżasad - bóstwo panteonu hadramauckiego i Kindy. Ukazywano go w postaci białego betylu z czarną głową. Przy jego światyniach znajdowały się wyrocznie.
Al-Falsa - bóstwo święcone w plemieniu Tajj pod wizerunkiem czerwonego skalnego występu o antropomorficznych kształtach. Jego świątynia posiadała święty okręg (hima), w którym zbiegowie i uciekinierzy znajdowali azyl i schronienie. Ofiary mu poświęcone wrzucano do
Al-Kutba - bogini panteonu nabatejskiego opiekująca się pismem i poetami.
Al-Lat - nabatejska bogini słońca i deszczu, ukazywana pod postacią białego betylu (kamień) udekorowanego drogocennymi kamieniami. Jej świątynia znajdowała się w dolinie Wadżdż koło At-Ta'ifu (nieopodal znajdowała się poświęcona jej pieczara, do której wrzucano szlachetne metale) oraz w Ar-Rammie (ob. Irame). Jako bogini ogólnoarabska uważana była za matkę bogów. W czasach rzymskich utożsamiano ją z Ateną.
Allah - (z arab. Bóg) bóstwo od którego wywodzili swój ród Arabowie. Był również opiekunem nieba i deszczu. Zapewne ogólne pojęcie określające najwyższe bóstwo panteonu staroarabskiego.
Al-Ukajsir - bóstwo narodowe państwa Lachmidów.
Al-Uzza - (z arab. Wszechmocna) bogini personifikująca planetę Wenus, której cześć oddawano szczególnie w państwie Nabatejczyków i Katabanie. Jedna z jej świątyń mieściła się w Mekce, gdzie wyobrażana była w postaci drewnianej gołębicy, oraz w Nachla (jej główne sanktuarium na Półwyspie Arabskim). W Nachla mieścił się poświęcony jej gaj i wyrocznia bogini. Miano jej jako jedynemu bóstwu staroarabskiemu w ofierze składać ludzi. W czasach grecko-rzymskich utożsamiano ją z Ateną.
Amm - (z arab. Stryj) naczelny bóg panteonu katabańskiego, posiadający cechy bóstwa solarnego. Jego atrybutami były błyskawica i księżyc; poświęcony był mu byk.
Anbaj - (z arab. Mówca) bóstwo Katabanu, syn Amma i Asirat. Patronował wiedzy i mądrości, w związku z tymi cechami mógł pełnić również funkcje sędziego umarłych. Jego małżonką była bogini Haukam (oboje byli emanacjami Merkurego, on jak gwiazdy porannej, ona ? gwiazdy wieczornej). Jego najważniejsza świątynia mieściła się w Timnie.
Astar, Attar - najważniejsze bóstwo południowoarabskie, będące aspektem planety Wenus. Jego dziedziną była płodność i opieka nad systemem irygacji opartym na deszczu. Jako Astar Szarikan chronił budowle przed szkodami, karał również rabusiów okradających groby. Być może był małżonkiem bogini Hakbas. Poświęconym mu zwierzęciem była antylopa.
Az-Zun - bóstwo opiekujące się pięknem, które ofiarowywało ludziom pod postacią urody czy uroku osobistego
Banat Allah - trójca bogiń mekkańskich będących córkami Allaha: Al-Uzza, Al-Lat i Manat. Czczone w Arabii środkowej i północnej.
Duszara, Zu asz-Szara - (z arab. Pan z Asz-Szary) bóstwo gór, zrodzone przez dziewicę-kamień. W sztuce staroarabskiej przedstawiano go jako mężczyznę z winną latoroślą, przez co Grecy i Rzymianie utożsamiali go z Dionizosem i Zeusem. Jako bóg naczelny Nabatenów ukazywano go jako czarny, nieobrobiony, wysoki betyl, przy którym składano mu ofiary ze zwierząt. Wedle mitów to on stworzył świat, przez co był obrońcą harmonii. Opiekował się rolnictwem i wegetacją świata przyrody i piorunami. Utożsamiano z nim Zu al-Kaffajna.
Haukam - (z arab. Mądrość) bogini panteonu katabańskiego, opiekunka Timny, małżonka Anbaja, w którego świątyniach sprawowano jej kult.
Hubal - bóstwo naczelne Mekki, czczone również przez Nabatejczyków i mieszkańców Palmiry. W sztuce ukazywano go w formie posążka z czarnego karneolu o cechach człowieka. Nieopodal jego świątyni znajdowała się wyrocznia, w której wróżono z jedenastu strzał, na których umieszczone były napisy, które odpowiednio "dostosowywano" do pytań wiernych. Pełnił funkcję boga przyrody.
Hunam - bogini o cechach lunarnych, personifikacja słonecznego ciepła.
Ilmuhak - bóg księżyca w panteonie Saby. Sprowadzał deszcz, przez co stał się opiekunem urodzaju. Posiadał również funkcje bóstwa wojny, a jego atrybutami był piorun oraz sierp księżyca.
Inzak - naczelne bóstwo starożytnego Dilmunu, posiadające te same funkcje co sumeryjski Enzag.
Isaf i Na'ila - bóstwo będące uosobieniem płodności. Początkowo była to para zakochanych ludzi, którzy zostali przyłapani na akcie seksualnym odbywającym się w świątyni mekkańskiej, za co zostali zamienieni w kamienie. Później oddawano im cześć jako jednemu bóstwu, w postaci dwóch kamieni. Jak ofiarę składano mu owce i wielbłądy. Przypuszcza się, że z jego kultem związana mogła być sakralna prostytucja.
Jaghus ,Jaghut - przypuszczalnie bóstwo to pełniło jakieś funkcje solarne, przy czym przynosiło ludziom życiodajny deszcz. Czczone przez plemiona Murad i Mazhidż, przedstawiane było jako lew.
Ja'uk - (z arab. Ostrzegający) bóstwo czczone w oazie Chajwan, pod postacią posążka rumaka. Utożsamiano je z Jaghutem, jego funkcją było sprowadzanie deszczu.
Karin - demon przypominający człowieka, z którego narodzinami pojawiał się w ludzkim świecie.
Kasra - bóstwo lunarne, zapewne pochodzenia aramejskiego.
Manaf - (z arab. Wysoki, Wyniosły) bóstwo czczone przez Kurajszytów o nieznanych funkcjach. Wiadomo jedynie, że jego sanktuarium mieściło się w Mekce.
Manat - bogini odpowiadająca za los i przeznaczenie, władczyni świata podziemnego i opiekunka umarłych. Czczona była pod postacią czarnej skały, a jej sanktuarium, w którym jako wotum składano ludzkie włosy, mieściła się w Kudajd.
Mandaha - bóstwo opiekuńcze domostw ludzkich i studni.
Nasr - (z arab. Orzeł) jedno z bóstw czczonych przez Arabów wschodnich i Himjarytów, którego świątynia znajdowała się w Zaurze (ob. Umm al-Kajwan). Składano mu ofiary ze zwierząt.
Nikrah - bóstwo państwa Ma'in w południowej Arabii. Czczony był jako opiekun i uzdrowiciel ludzi. Na wzgórzu Darb as-Sabr, znajdował się poświęcony mu azyl w którym przyjmowano konających i kobiety w połogu.
Ruda - bogini plemion środkowej i północnej części Półwyspu Arabskiego. Jej dziedziną był urodzaj i opieka nad ziemią. W sztuce ukazywano ją jako nagą kobietę trzymającą w dłoniach rozpuszczone włosy (w Damat al-Dżandalu).
Sad - bóstwo będące personifikacją losu, opiekunka szczęścia.
Sin - bóg panteonu hadramauckiego. Jego świątynia mieściła się w Szabwie. Z zachowanych wizerunków ? występował na monetach pod postacią orła ? sądzi się, że był bóstwem słońca, choć wcześniej uważano go za bóstwo lunarne.
Suwa - bóstwo ukazywane pod postacią betylu. Pełniło funkcje opiekuna zbłąkanych stad.
Szajs al-Kaum - bóstwo czczone przez Nabatejczyków, opiekujące się trybem życia koczowników.
Shams, Szams - (z arab. Słońce) naczelna bogini himjarycka, choć czczono ją również w Katabanie. Jej świątynia mieściła się w Walan (ob. Al-Misal). Jako bóstwo solarne było czczone przez plemię Banu Tamim.
Talab z Rijamu - mało znane bóstwo męskie czczone przez plemię Talab.
Umjanis -bóg opiekujący się plemieniem Chaulan, posiadające cechy lunarne.
Uwal - bóstwo staroarabskie o nieznanych funkcjach.
Wadd - (z arab. Miłość) bóg czczony w Ma'inie i w plemieniu Ausan, ze świątynią mieszczącą się w Numanie oraz w Dumat al-Dżandal (w środkowej Arabii). Wadda ukazywano pod postacią posągu ogromnego mężczyzny z mieczem, lancą, łukiem i kołczanem ze strzałami. Poświęcona mu była żmija, a za ofiarę służyło mu mleko.
Zat Himjar - przydomek bogini Szams. Pod imieniem Tanuf, opiekowała się dynastią panującą w Sabie, później bogini himjarycka.
Zu al-Chalasa - bóg staroarabski ze świątynią w Tabali. Przedstawiano go jako biały betyl na którego szczycie wyryta była korona. Nieopodal jego sanktuarium znajdowała się wyrocznia, w której przepowiadano przyszłość z rzutków.
Zu Samawi - (z arab. Pan Nieba) bóstwo opiekuńcze plemienia Amir. Ofiarowywano mu posążki wielbłądów, co miało zapewne związek z tym, że Amirowie trudnili się handlem karawanowym.
Kartagina przez dłuższy czas nie mogła podnieść się po klęsce swych wojsk w wielkiej batalii roku 480 p.n.e., gdzie ogromna armia punicka została rozbita w pył. Zapewne było to wynikiem zarówno zdobycia władzy przez ugrupowania nastawione pokojowo w samej Kartaginie, jak i wzmocnienie pozycji Syrakuz. Nawet w czasie trwania wojny peloponeskiej, Kartagińczycy nie zdecydowali się na zaatakowanie miast sycylijskich, pomimo faktu, że Ateńczycy przez dwa lata oblegali Syrakuzy, i rzekomo nalegali - przynajmniej tak wynika z niektórych źródeł antycznych - na zawarcie sojuszu punicko-ateńskiego. Niemniej pod koniec V wieku p.n.e. dumni synowie Fenicji, zdecydowali się wyrównać rachunki z Grekami. Sytuacja była jak najbardziej sprzyjająca. Wśród miast helleńskich na Sycylii toczyła się rywalizacja o zdobycie przewagi nad innymi greckimi polis, a najsilniejszy wróg Kartaginy, osławione Syrakuzy, zajęte były starciami stronnictw politycznych wewnątrz miasta. Dodatkowo pozycję Syrakuz osłabiał fakt wysłania Sparcie na pomoc dość silnej eskadry floty. Wykorzystując tak dogodną sytuację, wiosną 409 roku p.n.e. na Sycylii wylądowała silna armia punicka. Dość szybko zdobyła Selinunt, którego mieszkańcy w znacznej mierze zostali wymordowani. Pozostałych przy życiu mieszkańców miasta sprzedano do niewoli. Podobny los spotkał Himerę, którą zrównano z ziemią. Następnie Kartagińczycy zajęli Akragas i Gelę, toteż w 405 roku p.n.e. większa część wyspy znalazła się już , w ich rękach.
Tymczasem w zagrożonych oblężeniem Syrakuzach nadal trwała walka stronnictw. Pomimo podejmowanych prób przeszkodzenia postępom armii kartagińskiej, Syrakuzanie ponosili niemal same porażki. Kolejne klęski nadwyrężyły poparcie dla stronnictwa demokratycznego w mieście, wzmacniając tym samym rolę wojsk najemnych. Stan ten postanowił wykorzystać niejaki Dionizjusz, będący synem oślarza, w tym czasie już dość popularny dowódca wojskowy. Odznaczał się wielką odwagą i inteligencją, a jak wkrótce miał pokazać czas, również nienasyconą ambicją. Zdobywszy oparcie w zwerbowanych przez siebie oddziałach, Dionizjusz zdołał zagarnąć władzę w Syrakuzach. W 405 roku p.n.e. zmusił Syrakuzan do obwołania siebie strategiem-autokratorem, co w rzeczywistości poza zwierzchnością nad armią i flotą, czy przewodniczenia w zgromadzeniu ludowym, oznaczało zdobycie przez niego niemal nieograniczonej władzy. Nowy tyran otoczył się oddziałem zaufanych najemników - około tysiąca - którzy odtąd stanowili jego gwardię przyboczną.
Początkowo wynik walk przeciwko Kartagińczykom nie przynosił Dionizjuszowi efektów, a przecież był to jeden z głównych jego postulatów (dzięki niemu łatwiej zagarnął władzę)! Wywołało do niezadowolenie i w konsekwencji powstanie w armii syrakuzańskiej, a dokładnie w szeregach jazdy, złożonej z przedstawicieli możnych rodów miasta. Postawiony pod murem tyran zdecydował się zawrzeć z Kartaginą pokój, opierający się na zasadzie status quo, i przystąpił do tłumienia buntu. Z przeciwnikami rozprawił się dość sprawnie, skazując buntowników albo na śmierć, albo na wygnanie. Dzięki temu udało mu się zdobyć pretekst do konfiskaty ich majątków i posiadłości, które porozdzielał pomiędzy biednych obywateli miasta, własnych żołnierzy oraz - wedle wzmianek Diodora Sycylijskiego - wyzwolonych niewolników, czym zjednał sobie szerokie poparcie mas.
Dionizjusz zdawał sobie jednak sprawę, jak niestały jest lud, toteż postanowił zabezpieczyć się przed jego ewentualnymi zmianami nastrojów. Władzę swą oparł na armii, zwłaszcza na żołnierzach najemnych, wiernych tym co płacą, spośród których narodzić się miała nowa arystokracja. W jej ręce przeszła rzeczywista władza nad państwem. To dla niej tyran utworzył nowe urzędy, choć rada i zgromadzenie ludowe nie zostały przez niego zlikwidowane. Dionizjusz zdecydował się jedynie na ograniczenie ich znaczenia. Zdołał również uzyskać poparcie warstw średniozamożnego kupiectwa, zainteresowanego zniwelowaniem znaczenia oligarchów.
Wzmocniwszy swą pozycję wewnątrz miasta, Dionizjusz rozpoczął wielkie przygotowywania do wojny z Kartaginą. Całe miasto stało się jednym ogromnym arsenałem i placem budowy. Syrakuzy ufortyfikował (Euryalos i Epipolaj, a wysepkę Ortygię - na której miał swoją siedzibę - zamienił w twierdzę nie do zdobycia). Tyran przystąpił do budowy nowej floty, w skład której weszły nowe jednostki o pięciu rzędach wioseł. Zainwestował w innowacje techniczne, wprowadzając do wyposażenia swej armii nowe katapulty, zdolne wyrzucać pociski na odległość 300 metrów. Dionizjusz zwerbował armię najemną, w skład której weszli mieszkańcy Kampanii (dzięki nawiązaniu przyjaznych stosunków z kampańskim Neapolem), Iberowie oraz Celtowie. W szczytowym okresie rządów tyrana, liczebność armii syrakuzańskiej sięgnęła stanu około 50 tysięcy żołnierzy piechoty i blisko 10 tysięcy jeźdźców. Tak wielkie przedsięwzięcia i zbrojenia zmuszały tyrana na zdobycie ogromnych środków finansowych. Toteż poza nałożeniem nowego podatku gruntowego, nie zawahał się fałszować pieniędzy, czy okradać świątynie poświęcone bogom!
Jeszcze zanim rozpoczął działania wojenne z Kartaginą, uderzył na Sykulów zamieszkujących okolice miasta Henna, którzy nieraz już wcześniej stanowili wsparcie dla wojsk punickich. Następnie zaatakował grecką Katanę i Naksos, które złupił tylko za to, że ośmieliło się stawić mu opór. Widząc beznadziejność obrony miasto Leontinoj, otwarło dobrowolnie mury przed armią tyrana. Wzmocniony tymi zwycięstwami nad Hellenami, Dionizjusz przybrał tytuł "archonta Sycylii" i zaatakował Punijczyków.
Wiosną 398 roku p.n.e. rozpoczął długoletnie zmagania (w latach 398-392, 383-374 i 368 p.n.e.) z państwem kartagińskim, przerywane krótkotrwałymi rozejmami. Zacięte boje, poza chwilowymi sukcesami nie przynosiły trwałych rezultatów Syrakuzaninowi. Nie zdołał oswobodzić Sycylii spod władzy punickiej, choć udało mu się ich wyprzeć do zachodniej części wyspy (mniej więcej 1/3), i narzucić większym i mniejszym miastom helleńskim na Sycylii swoje zwierzchnictwo.
Działania wojenne przeciwko Kartaginie zmusiły go również do zaangażowania się w sprawy Wielkiej Grecji, tj. ziem Italii Południowej, bowiem tutejsze miasta sprzymierzone były z Punijczykami. Zresztą Kartagina nie interesowała się tymi terenami, a Dionizjusz wyraźnie dążył do ustanowienia tam swojej władzy. Sprzymierzywszy się z greckimi Lokrami i Lukanami, wojska tyrana zdołały zająć w 386 roku p.n.e. Region, a następnie również Kaulonię i Kroton. W ten sposób Dionizjusz przyłączył do swego państwa ziemie tej części świata helleńskiego (aż po Turie/Turioj). Zawarł przymierze z Tarentem, w którym swój model rządów (pitagorejskich) wprowadzał Archetas, zajął też Wyspy Liparyjskie. Ten ambitny władca zaangażował się również w konflikt z Etruskami, którym zadał kilka ciosów. M.in. osadził na Korsyce swoich kolonistów i zdołał zająć ważny port etruski w Caere. W kręgu jego zainteresowań leżało także Morze Adriatyckie, na wybrzeżu którego założył miasto Ankonę oraz kolonię na wyspie Issa na wybrzeżu illiryjskim. Nawiązał również przyjazne stosunki z Celtami z wybrzeża liguryjskiego, którzy chętnie wstępowali do jego armii najemników.
Dzięki jego polityce w pierwszej połowie IV wieku p.n.e. w zachodniej części basenu Morza Śródziemnego powstało nowe silne państwo, mające ambicje do zawładnięcia tą częścią świata. W skład państwa Dionizjusza Starszego poza większą częścią Sycylii wchodziła część południa Italii, kolonie adriatyckie i tyrreńskie. Tyran zaczął brać aktywny udział w wydarzeniach politycznych w Grecji właściwej i Azji Mniejszej, wspierając finansowo i zbrojnie Spartę w jej konflikcie z Atenami. Dopiero pod koniec swego panowania, zawarł sojusz z tym drugim miastem. Zjednoczenie ziem helleńskich na Zachodzie wzmogło z kolei znaczenie ekonomiczne Syrakuz. Z całego świata greckiego zaczął płynąć strumień pieniędzy, bowiem tyran popierał rozwój handlu. Z pieniędzmi zaczęli przybywać Hellenowie ze Wschodu, dzięki czemu władca syrakuzański założył wiele kolonii m.in na Sycylii, z których wymienić można choćby tylko Tyndaris czy Adranum. Poprzez akcje przesiedleńcze wzmocnił liczebnie stan mieszkańców swej stolicy, czyniąc z nich najludniejsze miasto świata greckiego.
Rozwój ekonomiczny pobudził z kolei rozwój kulturalny. Dionizjusz rozkazał swoim architektom wykuć w litej skale teatr dla mieszkańców Syrakuz. Otaczał się również światłymi przedstawicielami świata intelektualnego swoich czasów, trzeba jednak przyznać, że nie był zbyt wyrozumiałym człowiekiem. Platona, który usiłował narzucić mu swój wyidealizowany sposób rządzenia - chciał z niego uczynić władcę-filozofa - sprzedał do niewoli. Sam Dionizjusz pisał tragedie, które jednak nie wzbudziły zachwytu poetów Telestesa z Selinuntu i Filoksenosa z Kytery, za co zostali obaj wtrąceni do więzienia. Większy zachwyt wzbudziły one u Ateńczyków, którzy przyznali mu nagrodę honorową, ale uczynili to raczej ze względów politycznych. Wszak zależało im na sojuszu z potężnym władcą. Chyba jedynym szczęśliwym intelektualistom na dworze tyrana był historyk Filistos - będący uczniem Tukidydesa - który spokojnie mógł tworzyć swoją historię panowania Dionizjusza, zarówno Starszego, jak i Dionizjusza Młodszego.
Niemniej od osiągnięć tej wybitnej jednostki, wnet okazało się, że imperium przez niego stworzone, bytuje na nietrwałych podstawach. Gdy Dionizjusz tylko zamknął oczy, w Syrakuzach rozgorzały walki o władzę w łonie rodziny zmarłego tyrana. Władza przechodziła z rąk do rąk. Wykorzystali to mieszkańcy miast greckich podległych dotychczas władzy Syrakuz, którzy ogłosili swą niezawisłość. Tym samym imperium syrakuzańskie przestało istnieć. Jednocześnie z rozpadem monarchii Dionizjusza I, wzrósł napór ze strony Kartaginy, która odtąd będzie już niepodzielnie rozdawać karty na Sycylii, aż do momentu pojawienia się na wyspie Rzymian.
Bibliografia:
Któż z nas nie słyszał o Leonardzie da Vincim? Chyba nie ma takiego człowieka. Przypisuje się mu tytuł największego geniusza w dziejach ludzkości – i pewnie zasłużył na to miano. Pewną cząstkę jego geniusz oddaje tylko nieznaczny wypis (poniżej) jego osiągnięć "naukowych". Stał się bohaterem wielu bajek, filmów a nawet świetnego serialu "Demony da Vinci". Choć w internecie znaleźć można wiele informacji dotyczących jego życia, kariery i odkryć, to któż z nas zgłębił jego umysł? Jak postrzegał świat? O czym i w jaki sposób myślał? Co grało mu w duszy? Jeśli interesuje was odpowiedź na te pytania, zapraszam do uważnego przeczytania poniższych cytatów z jego pism.
Czy wiesz, że:
Leonardo da Vinci był prekursorem anatomii porównawczej. Jako pierwszy szkicował przekroje części ludzkiego ciała. Największą doskonałość osiągnął w rysowaniu budowy ciała ludzkiego i końskiego. Ponadto przeprowadził szczegółowe badania nad rozwojem ludzkiego płodu, a także wykonał odlewy ludzkiego serca i mózgu.
Jako zamiłowany botanik, stał się "ojcem tej dziedziny". Zauważył zjawisko geotropizmu (czyli wzrostu roślin zgodnie z działaniem grawitacji) oraz heliotropizmu (wyginaniu się roślin podążających za światłem słonecznym). Doszedł do wniosku, że wiek drzewa odpowiada ilości pierścieni widocznych na jego przekroju. Opisywał również odmiany rozmieszczenia liści u roślin.
Jako "geolog" udokumentował zjawisko erozji gleby. Domyślał się w jaki sposób powstawały skamieliny. Ponadto stał się prekursorem odkryć w fizyce – w swoich obserwacjach wyprzedził powstanie optyki, mechaniki i hydrostatyki.
Leonardo blisko 40 lat przed Kopernikiem zauważył, że "Słońce nie porusza się" (po włosku – IL SOLE NO SI MUOVE). Dodał do tego, że "Ziemia nie znajduje się w środku koła słonecznego ani w środku świata.
Sześć dekad przed Galileuszem doszedł do wniosku, że używając "wielkiego szkła powiększającego" będzie można zbadać powierzchnię naszego satelity, a także innych ciał niebieskich
Dwa wieki przed Newtonem pisał: "Ciężar, który nie znajduje oporu, spadnie w dół najkrótszą drogą, a najdolniejszym miejscem jest centrum świata". Pogląd ten rozwijał następująco: "wszystko, co ciężkie, wywiera nacisk w dół, a że nie może być bez końca podtrzymywane, cała Ziemia musiała przybrać kształt kuli".
Cztery stulecia przed Darwinem głosił, że "Człowiek nie różni się od zwierząt, jeśli pominąć cechy przygodne". Jako pierwszy zaklasyfikował człowieka do tej samej grupy stworzeń co małpy.
Cytaty:
Ach, gdyby Bóg zechciał pozwolić mi objaśnić psychologię ludzkich obyczajów tam samo, jak opisuję ciało człowieka!
albowiem bardzo niechętnie opuszcza dusza ciało i wierzaj mi, że płacz jej i boleść nie są bez przyczyny.
Ambitnym, którzy nie zadowalają się dobrodziejstwem życia ni pięknością świata, nałożono jako karę, że sami zamęczają swe życie i nie czują pożytku i piękności świata.
Ci, którzy uprawiają praktykę bez pilności lub – by rzec lepiej – bez nauki, są jak żeglarze wypływający na morze statkiem bez steru i busoli, nie mając nigdy pewności, dokąd się skierują.
Cierpliwość czyni z krzywdami podobnie, jak czynią szaty z zimnem.
Człowiek nazwany jest przez starożytnych małym światem i zaiste nazwanie to jest słuszne, gdyż jak człowiek złożony jest z ziemi, wody, powietrza i ognia, tak samo ciało ziemi. Jeśli człowiek ma w sobie kości, podpory i rusztowanie ciała, świat ma w skałach podporę ziemi; jeśli człowiek ma w sobie jezioro krwi, w którym płuco dla oddechu wzbiera i opada, ciało ziemi ma swój ocean morski, który również wzbiera i opada co sześć godzin dla oddechu świata; jeśli z rzecznego jeziora krwi wytryskają żyły, które rozgałęziają się po ciele ludzkim, podobnie ocean morski napełnia ciało ziemi nieskończonymi żyłami wody.
Czyż nie widzisz, jak liczne są postawy i czynności ludzkie? Czy nie widzisz, jak rozmaite są zwierzęta, a także drzewa, zioła i kwiaty? Czy nie widzisz różnorodności okolic górzystych i równinnych, źródeł, rzek, miast, budowli publicznych i prywatnych, narzędzi potrzebnych do użytku ludzkiego, szat rozmaitych, strojów i rzemiosł?
Dobrze jest również oddalać się, tak aby obraz wydawał się mniejszy i dać się objąć jednym rzutem oka. Lepiej niż z bliska rozpoznać wówczas można brak proporcji członków i dysharmonię kolorów.
Dobrze jest też często wstać i zająć się jakąś rozrywką, bowiem gdy wrócisz, będziesz łatwiej osądzał. Jeśli zaś będziesz ciągle tkwił przy swoim dziele, możesz ulec wielkim pomyłkom.
[...] doświadczenie nie zwodzi nigdy, błądzą jeno nasze sądy, obiecując sobie po nim wynik taki, jaki nie może mieć uzasadnienia w naszych doświadczeniach.
Gdzie więcej uczucia, tam większe męczeństwo.
I pociągany swą namiętną wolą, żądny widzieć wielkie pomieszanie różnych i dziwnych kształtów, stworzonych przez pełną sztuki przyrodę, zbłąkany nieraz wśród cienistych skał, doszedłem do otworu wielkiej jaskini, przed którą stojąc – zdumiony nieco i nieświadom takiej rzeczy – z grzbietem w łuk zgiętym i znużoną dłonią wspartą na kolanie, ocieniałem prawicą spuszczone i przymknięte powieki. I gdy pochylając się tu i tam, by widzieć, czy wewnątrz nie rozróżnię jakiej rzeczy wzbronionej mi dla wielkiej ciemności, panującej wewnątrz, stałem tak chwilę, nagle zbudziły się we mnie dwie siły: strach i pragnienie' strach z powodu groźnej, ciemnej jaskini, pragnienie, by zobaczyć, czy tam wewnątrz jest jaka rzecz przedziwna.
Jak dzień dobrze przeżyty daje dobry sen, tak życie dobrze spędzone daje dobrą śmierć.
Ja jednak mniemam, że płonne i pełne błędów są te nauki, które nie zrodziły się z doświadczenia, macierzy wszelkiej pewności, i które nie prowadzą [w końcu] do znanych już doświadczeń, to znaczy takie, które ani w swym początku, ani w środku, ani na końcu nie przeszły przez żaden z pięciu zmysłów.
Jeśli chcesz umieć dobrze na pamięć rzecz wystudiowaną, trzymaj się następującego sposobu. Jeśli narysowałeś tę samą rzecz kilka razy, tak że zdaje ci się, że umiesz ją na pamięć, spróbuj zrobić ją bez wzoru, miej jednak wzór przerysowany na cienkim, równym szkle i połóż go [później] na rysunku robionym z pamięci. Obserwuj dobrze, czy rysunek na szkle przylega do twego rysunku. A miejsca, w których się omyliłeś, zapamiętaj, abyś się więcej nie mylił. Powróć potem do przykładu i rysuj błędne partie tyle razy, aż będziesz je miał dobrze utwierdzone w pamięci.
Każdy człowiek pragnie zebrać majątek, by dać go lekarzom, niszczycielom zdrowia. Więc ci muszą być bogaci. ...[radzę też] odwrócić się od lekarzy, gdyż ich leki trącą alchemią [...] a ten, kto je zażywa, postępuje nierozważnie.
Kochający porusza się przez rzecz kochaną, jak zmył przez rzecz spostrzeganą.
Kto za zło nie karze, każe je czynić.
Moje rysunki ludzkiego ciała będą dla ciebie równie zrozumiałe, jak gdybyś miał przed sobą prawdziwego człowieka; uczyniłem tak dlatego, że skoro chcesz poznać anatomię części ciała ludzkiego, ty, a raczej twoje oko, musi ujrzeć każdą z nich z różnych stron, przyglądając się im z dołu, z góry i z boków, obracając je i poszukując punktu zaczepienia każdego z członków [...] Tak więc na podstawie moich rysunków będziesz mógł poznać wszystkie części ciała, a każdą – dzięki wykorzystaniu wszystkich środków przekazu – z trzech punktów widzenia.
Muzyka nie może być zwana inaczej niż młodszą siostrą malarstwa, zważywszy, że jest przedmiotem słuchu, zmysłu pośledniejszego niż oko [...] malarstwo jest doskonalsze i przewyższa muzykę, gdyż nie umiera ono bezpośrednio po swym powstaniu [...]
[...] naucz się wpierw wielu głów, ust, oczu, nosów, bród, podbródków, szyj i ramion. Weźmy przykład: jest dziesięć typów nosów: prosty, garbaty, wklęsły, wystający u dołu, wystający u nasady, orli, zadarty, okrągły i ostry. Ten podział jest dobry, jeśli chodzi o profil. Od przodu mamy jedenaście rodzajów nosów: równy, gruby pośrodku, cienki pośrodku, gruby u końca, a cienki u nasady, cienki u końca, a gruby u nasady, o szerokich nozdrzach, o wąskich nozdrzach, o wysokich lub niskich nozdrzach, o dziurkach widocznych, o dziurkach niewidocznych. I w ten sposób wyszukasz odmienność innych szczegółów, które to przypadki odrysuj z natury i zachowaj je w pamięci.
Oto patrz: nadzieja i pragnienie powrotu do swej ojczyzny i stanu pierwotnego czyni podobnie, jak ćma ze światłem, i człowiek, który zawsze wśród pragnień ustawicznych oczekują świątecznie nowej wiosny i zawsze nowego lata, [...] i któremu się zdaje, że rzeczy upragnione, skoro nadejdą, są zbyt spóźnione, nie widzi, że żąda własnego rozkładu! Lecz pragnienie to jest kwintesencją, duchem żywiołów, który czując, że jest zamknięty w ciele ludzkim, pragnie ciągle wrócić do Tego, który go wysłał. I winieneś wiedzieć, że pragnienie to jest ową kwintesencją, objawem towarzyszącym naturze [...]
O zachwycająca konieczności [Leonardo podziwia ludzkie oko] ! O potężna siło! Jakiś umysł zdoła przeniknąć twoją istotę? Jakiż język wysłowi twój cud? Nie ma takich – to pewne. To właśnie za twoim pośrednictwem ludzki rozum zwraca się ku kontemplacji boskości.
Przemierzam kraj, pragnąc wyjaśnić sprawy, których nie rozumiem. Skąd na szczytach gór biorą się muszle, odciski korali, roślin i wodorostów zwykle występujących w morzu. Dlaczego grzmot trwa dłużej od swej przyczyny i czemu błyskawica jawi się oczom z chwilą powstania, a grzmot, by się przemieścić, wymaga czasu. W jaki sposób różne koła powstają na wodzie wokół miejsca uderzonego przez kamień i jak ptak utrzymuje się w powietrzu. Te pytania i inne zjawiska całe życie angażują moje myśli.
Przeto jeśli chcesz nadać wygląd naturalny zwierzęciu bajecznemu – dajmy na to, że będzie to wąż – weź głowę z owczarka lub ogara, daj jej oczy kota, uszy jeża, nos charta, brwi lwa, skronie starego koguta, a szyję żółwia wodnego.
Ten bowiem, kto traci wzrok, traci widok i piękno wszechświata i staje się podobny zamkniętemu za życia w grobie, choćby tam żył i poruszał się. Czyż nie widzisz, że oko obejmuje piękno całego świata. Ono prowadzi astrologów, jego dziełem jest kosmografia, ono wszelkie sztuki ludzkie wspomaga i poprawia, ono wiedzie człowieka w różne strony świata; ono jest księciem matematyki, jego umiejętności są najbardziej pewne; ono odmierzyło wysokość i wielkość gwiazd, ono odkryło żywioły i ich siedliska; ono umożliwiło przepowiadanie przyszłości z biegu gwiazd, ono dało początek architekturze i perspektywie, i boskiemu malarstwu. O, najdoskonalsza z wszystkich rzeczy stworzonych przez Boga! Jakichże pochwał by trzeba, by móc wyrazić twą szlachetność? Jakie ludy, jakie języki zdolne będą w pełni opisać istotne twe działanie?
Wiadomo, że rozpoznajemy wady raczej w dziełach cudzych niż własnych, [...] gdy malujesz, powinieneś mieć pod ręką płaskie zwierciadło i często oglądać w nim swe dzieło. Jeśli je bowiem ujrzysz w odwróconym odbiciu, wyda ci się jakoby wykonane ręką cudzą i lepiej osądzisz swe błędy.
Wielu uzna za słuszne ganić mnie, wykazując, że twierdzenia moje sprzeciwiają się autorytetowi pewnych ludzi, którym wielka cześć się należy mimo ich niedoświadczone sądy; nie zważają, że dzieło moje zrodziło się z prostego i czystego doświadczenia, które jest prawdziwą mistrzynią.
Woda, której dotykasz w rzekach, jest ostatkiem tej, która przeszła, i początkiem tej, która przyjdzie i tak samo teraźniejszość.
Wszelka nasza wiedza ma początek w naszych zmysłach.
Wypróbowałem również, że jest wielce pożyteczne, powtarzać sobie będziesz zarysy powierzchni kształtów uprzednio studiowanych lub inne rzeczy godne subtelnych rozważań. Jest to czynność chwalebna i pożyteczna dla utwierdzenia rzeczy w pamięci.
Zajmuj się w czasie twych przechadzek oglądaniem i rozważaniem postawy ludzi, gdy rozmawiają, wiodą spory, śmieją się lub czubią; zważ, jakie mają ruchy i jakie ruchy wykonują uczestnicy i widzowie tych spraw, i notuj to pokrótce w małej książeczce, którą zawsze powinieneś mieć przy sobie.
Zgłębiaj naukę, którą jest sztuka, i sztukę, którą jest nauka.
Wykorzystałem:
Leonardo da Vinci, Traktat o malarstwie, przeł. Maria Rzepińska, w: M. Rzepińska, Leonardo da Vinci "Traktat o malarstwie", 1984.
Leonardo da Vinci, Pisma wybrane, przeł. Leopold Staff, Warszawa 1958.
MITY NA TEMAT HISTORII STAROŻYTNEJ
Historia to bardzo interesująca i wciągająca nauka nie tylko o dziejach człowieka jako ogółu, ale również poszczególnych jednostek, kultur i cywilizacji. Historia nie jest nauką stałą pod tym względem, że dzięki kolejnym odkryciom, nasz pogląd na to, co działo się w przeszłości, nieustannie się zmienia. Można rzec, że historia to nauka wiecznie żywa, wiecznie przynosząca niespodzianki. Jednak jako to bywa z wiedzą, zdarza się często, iż pewne szczegóły ulegają mitologizacji, ubarwieniu czy wręcz celowemu przeinaczeniu. Dlatego dzisiaj zmierzymy się z pewnymi faktami, które powszechnie są znane, ale jednak mają niewiele wspólnego z tym, jak było naprawdę.
Europa kolebką cywilizacji
Współcześnie Europa cieszy się względnym pokojem, dobrobytem i może się szczycić epitetem „kolebki cywilizacji”. Niestety to uproszczenie, wynikłe w wyniku gwałtownego rozwoju Starego Kontynentu tuż po odkryciu Nowego Świata. W XVI stuleciu rozpoczął się niespotykany rozwój gospodarczy, kulturalny i militarny Europy, która bardzo szybko zdołała zdominować wszystkie inne kultury i cywilizacje świata aż do początków XX wieku. Niestety, mimo tego faktu, trzeba stwierdzić, że tytuł kolebki cywilizacji znajduje się na Bliskim i Dalekim Wschodzie. Nieznane nam już ludy w dolinie Indusu, Mezopotamii, Chin i Egiptu zaczęły tworzyć zręby cywilizacji już 9000-8000 lat p.n.e. (oczywiście data ta stanowi pewne uproszczenie). Wówczas nastąpiła rewolucja neolityczna, podczas której, ludy dotychczas żyjące z koczownictwa, zaczęły przestawiać się na osiadły i rolniczy tryb życia. Na Bliskim Wschodzie, w tak zwanym Żyznym Półksiężycu zaczęły powstawać pierwsze osady, zaczęto udamawiać kolejne zwierzęta… Wreszcie około 3500 roku p.n.e. Sumerowie stworzyli już pismo klinowe, czyli jeden z najstarszych zapisów pisma. W tym czasie, w Europie osiągnięcia z Bliskiego Wschodu zaczynały się dopiero rozpowszechniać. Musiało minąć jeszcze sporo czasu, aby Europa dogoniła starsze kultury ze Wschodu.
Piramidy wznosili niewolnicy
W XIX wieku upowszechnił się pogląd, iż faraonowie Starego Państwa kosztem pracy niewolników wznosili swe wspaniałe grobowce. Patrząc z perspektywy stuleci, trudno nie zachwycić się urokiem piramid. Nic przeto dziwnego, że ówcześni badacze dochodzili do takich wniosków. Któż by dobrowolnie chciał wznosić taki ogrom? A jednak, okazuje się, że to mit. Współczesne wykopaliska stanowisk położonych w sąsiedztwie tych pomników starożytnego Egiptu, zdają się sugerować, iż piramidy wznosili wolni ludzie, a do tego fachowcy. Osiedla budowniczych i rzemieślników „donoszą”, iż wśród nich znajdowali się również przedstawiciele znamienitszych rodzin. Co więcej, osiedla te miały zapewnione niemal wszystkie ówczesne udogodnienia – świetne zaopatrzenie w żywność i picie, regularnie wypłacane świadczenia w naturze (poza jedzeniem, w ubiorze, najlepszą na świecie opiekę medyczną, mieszkania „socjalne”, itd.). Słowem, nie było tak źle, jak sądziliśmy.
Maszyna parowa powstała dopiero w epoce nowożytnej
A to akurat nieprawda. Fakt, Watt pierwszy zbudował i wykorzystał maszynę parową. Na jego cześć, jednostka mocy została nazwana watem. Równie dobrze mogła nosić miano na przykład heronu – bowiem już w starożytności, dokładnie w I wieku, niejaki wynalazca rodem z Aleksandrii, Heron stworzył prototyp turbiny parowej. Niestety, ówczesny stan gospodarki nie stał się przyczyną rewolucji przemysłowej. Na podobny pomysł w XVI stuleciu wpadł Turek Taqi ad-Din. Tak czy inaczej, los chciał, aby rewolucji dokonał Anglik…
I ty, Brutusie?
To też jeden z fascynujących mitów. Któż z nas nie słyszał rzekomych ostatnich słów Juliusza Cezara, wypowiedzianych do Brutusa: „I ty, synu…?”. Cezar miał przytoczyć greckie powiedzenie: „I ty, synu, posmakujesz władzy”. Miało to być ostrzeżenie dla rzekomego syna Cezara ze związku z Serwilią. Ostrzeżenie, a zarazem klątwa szybko dopełniły losu spiskowca. Pokonany przez Oktawiana i Marka Antoniusza, popełnił samobójstwo, a jego imię na wieczne czasy stało się synonimem zdrajcy. Słynne słowa: „I ty, Brutusie, przeciwko mnie?” – to słowa stworzone przez Szekspira, który chciał jeszcze dosadniej ukazać żal umierającego dyktatora, skierowany do rzekomego syna-zabójcy.
Cesarz skazywał kciukiem na śmierć
To akurat fakt, ale z małym mankamentem. W hollywoodzkich produkcjach często możemy doświadczyć, jak to rzymscy imperatorzy skazują przegranych kciukiem skierowanym w dół na śmierć. I odwrotnie, kciuk zwrócony ku górze oznacza ocalenie. Niestety, w rzeczywistości nie posiadamy żadnych źródeł, które pozwalałby to stwierdzić jednoznacznie. Badacze przypuszczają jedynie, że wysunięty palec, być może przypominający obnażony miecz, wskazywał na śmierć nieszczęśnika. Tak samo najpewniej palec schowany wewnątrz dłoni był gestem łaski… Ale to tylko przypuszczenia.
Koń został konsulem
Władza budzi żądze, a nie ograniczona władza deprawuje w niesamowitym stopniu. Był tego świadom Kaligula, który zasłynął ze swych zwyrodniałych pomysłów i rozrywek. Kaligula szczególnym uczuciem darzył pewnego konia wyścigowego, który nosił imię Incitatus. Swemu ulubieńcowi zapewnił własny, świetnie wyposażony (nawet jak na ówczesne standardy) dom oraz służbę. Miał podobno mianować Incitatusa nawet konsulem! Na szczęście to tylko plotki. W rzeczywistości cesarz tylko rozgłosił taką plotkę, że tak uczyni. Spytacie dlaczego? Hmm, najpewniej z tego powodu, że nie podobała mu się wymuszana tradycją współpraca z senatem. Senat pozostał reliktem dawnych czasów, niestety dla niego, mającą jeszcze odrobinę władzy i znaczenia. Nie mogąc otwarcie rozprawić się z senatorami, Kaligula pragnął ich choć trochę pognębić, choć trochę upokorzyć. I tyle.
Czy Neron był piromanem?
Już w starożytności pojawiały się plotki i opinie, iż to sam cesarz Neron rozkazał podpalić Rzym, tylko po to, by móc swobodnie, bez oglądania się na kogokolwiek, przebudować stolicę imperium. Przeciwnicy Nerona rozgłosili nawet, że cesarz delektował się spektakularnym widokiem płonącego Rzymu, który to umilał sobie graniem na lirze. Najpewniej jednak pożar wybuchł przypadkiem. Co więcej, w momencie wybuchu pożogi, cesarza nie było w stolicy… Ale trzeba było kogoś obarczyć winą. Neron obawiając się, że sprawa może obrócić się przeciw niemu, winę zrzucił na barki chrześcijan, ówcześnie, nic nie znaczącej, i mającej jak najgorszą opinię sekty. W wyniku tego doszło do pierwszych prześladowań chrześcijan…
Czy krzyżowano na skalę masową?
To dosyć skomplikowane. Jak to zwykle bywa z historią, prawda leży gdzieś pośrodku. Ten okrutny, a zarazem niezwykle widowiskowy sposób zadawania śmierci był niezwykle czasochłonny. Dlatego na krzyż skazywano nie byle jakich przestępców, a to dlatego, że śmierć krzyżowa, powolna, niezwykle męcząca, miała stanowić przestrogę dla tych wszystkich, którzy w niezwykły sposób złamali prawo rzymskie. Karą ta obdarzano więc głównie wrogów państwa a także zbuntowanych niewolników. W ten sposób ukarano niedobitki powstańczej armii Spartakusa w liczbie blisko 6000. W późniejszych czasach krzyżowano również chrześcijan (słynne pochodnie Nerona?), ale raczej nie były to tak spektakularne liczby. Można więc przyjąć, że ta spektakularna śmierć nie stanowiła normy, i stosowano ją do stosunkowo nielicznej liczby ludzi.
Wybrana Bibliografia:
Maria Jaczynowska, Marcin Pawlak: Starożytny Rzym, Warszawa 2011.
Anna Świderkówna: Hellenika. Wizerunek epoki od Aleksandra do Augusta, Warszawa 2009.
Adam Ziółkowski: Historia powszechna. Starożytność, Warszawa 2009.
Aleksander to bohater ogromnej ilości podań i mitów, postać tak niezwykła, że nadal rozbudza emocje i to nie tylko amatorów historii starożytnej. Był geniuszem wojny, bezkompromisowym marzycielem, wcielającym swe imaginacje w czyn. Mimo to, przylgnęły do niego również niepochlebne epitety – pijaczyna, rzeźnik, małostkowy wariat i okrutnik. A przecież słynął również ze swej litości, wyrozumiałości dla odmiennych kultur i zwyczajów… Kim tak naprawdę był? Cóż, ten niezwykły Macedończyk był zapewne wszystkim na raz – i geniuszem, i okrutnikiem, zarazem mecenasem sztuki i jej niszczycielem, bohaterem a zarazem antybohaterem.
Zburzenie Teb
Aleksander, mający niespełna 20 lat, wyprawił się pod mury Teb, jednego z najważniejszych polis w Helladzie, do nie dawna stanowiącej jej największą potęgę militarną. Teby miały jedną z najbarwniejszych i najdłuższą historię, były zamożne i niesamowicie dumne. Nieugięci Beoci nie mogli i nie chcieli uznać nad sobą zwierzchności „barbarzyńskiego” młokosa z dzikiej, jak sądzili, Macedonii. Woleli zamknąć przed Aleksandrem bramy miasta, solidnie przygotowując się do długotrwałego oblężenia.
Aleksander, chcący wszystkim udowodnić, iż pod każdym względem przewyższa swego ojca Filipa, dążył do jak najszybszego wyruszenia na wyprawę przeciwko perskiej monarchii Achemenidów. Nie mógł znieść, że ktoś ośmielił się zmącić jego plany. Na Wschodzie czekały go chwała, nieznane Grekom bogactwo, niewysłowione przygody, nieznane ludy, tajemnice i rozkosze… Nic przeto dziwnego, że bunt niepokornych Tebańczyków wzbudził jego największe oburzenie. Tym bardziej, że przezwano go tam tyranem, i wezwano do oporu przeciw Macedończykom wszystkie polis Grecji. Coś takiego zasługiwało na największą karę. Sytuację Teb komplikował fakt, że na ich akropolu znajdowała się załoga macedońska, dobrze zaopatrzona i czekająca na odsiecz z północy.
Plutarch pisał: „gdy pod Teby na czele wojska podstąpił, umyślnie się zatrzymał przez czas niejaki, aby się [Tebanie] upamiętali i dobrowolnie odstąpili od rokoszu. Ogłosił więc przebaczanie byleby mu wydali hersztów spisku […] Ale oni […] ogłosić kazali, iż kto chce bronić wolności greckiej, niechaj się z nimi łączy. Widząc, iż łagodnością uporu ich nie przeprze, udał się do kroków wojennych. Nastąpiła bitwa z obu stron równie zapalczywa; ale gdy osadzeni w zamku tebańskim Macedończycy wypadłszy stamtąd, tył wzięli Tebanom, okrążeni na około polegli prawie wszyscy, broniąc z niewypowiedzianą odwagą ojczystych swobód. Zdobyte miasto zburzyła do szczętu mściwa zwycięzców zapalczywość”.
Według współczesnych szacunków, blisko 6000 Tebańczyków zginęło w walkach, a prawie 30 tysięcy mieszkańców miasta zostało wziętych do niewoli. Teby, jedno z największych, najbogatszych i najludniejszych miast starożytnej Hellady zostało skazane na zagładę. Aleksander zdecydował się na wyburzenie całej zabudowy stolicy Beocji. Oszczędzono jedynie dom poety Pindara, który w niedalekiej przeszłości, opiewał jednego z przodków macedońskiego króla.
Zastanawia fakt, dlaczego zapalczywy Macedończyk dokonał tak wielkiego aktu wręcz barbarzyństwa. Czy chodziło o względy polityczne? Może myślał w ten sposób – „Uważajcie Grecy, za każdy przejaw nieposłuszeństwa, zostaniecie surowo ukarani”. Być może. Faktem jest, że póki żył, żadne państwo greckie – poza Spartanami, którzy daremnie próbowali odbudować swoje państwo na Peloponezie, stając przeciwko wojskom macedońskim dowodzonym przez Antypatra– nie odważyło się przeciwko niemu zbuntować. Czy Aleksandrowi chodziło o chęć zaspokojenia zwykłej zemsty, za odłożenie w czasie wyprawy perskiej? Znowu wypada rzec – być może. Prawdopodobna wydaje się również chęć ukazania swoim wojskom, że będą mogli zaspokoić swoje potrzeby – nieograniczony rabunek, zdobycie niewolników, nałożnic, miał zachęcić ich do perskiej przygody… A może Aleksander już wtedy uważał się za nadczłowieka, boga, który stoi ponad wszelkimi prawami? Być może. Po upływie tylu wieków, ciężko orzec.
Rzeczywisty mit
Życie Aleksandra Wielkiego to niesamowita mieszanka prawdy, legend, mitów, niedopowiedzeń. Sam Aleksander wierzył, że wywodził się bezpośrednio od największych greckich bohaterów. Jego matka, niezwykle piękna i dumna Olimpias, nieprzeciętnie inteligentna księżniczka z Epiru, swój ród wywodziła od Achillesa, największego z bohaterów Iliady. Nic dziwnego, że młody królewicz tak usilnie dążył do tego, aby dorównać swojemu idolowi. Ród Argeadów, odwiecznych władców Macedonii, wywodził się w prostej linii od Herkulesa, największego z herosów greckiej mitologii. I jak tu nie popaść w megalomanię? Komuż z nas współczesnych nie zakręciłoby się w głowie, gdyby sięgnął do aż tak wyśmienitych rodzinnych korzeni?
Już od wczesnego dzieciństwa Aleksandra cechowały niezaspokojone i niespokojne ambicje, sięgające krańców całego zamieszkałego świata. Plutarch pisał, że młodzieniec nawet był zazdrosny o każde zwycięstwo swego ojca, Filipa. Pewnego razu: „Słysząc, jak ojciec zabierał kraje, płakał, że mu nic do brania nie zostawił” – pisał historyk. Czy już to nie świadczy, jakim człowiekiem chciał i miał być w przyszłości Aleksander?
Nauka u Arystotelesa
Młody królewicz uczył się pod okiem Arystotelesa, jednego z największych, o ile nie największego z filozofów starożytności. Do trzynastego roku życia, Aleksandra kształcili inni najlepsi ze znanych ówcześnie nauczycieli. Wszystko po to, by w przyszłości Aleksander mógł zdobyć miano wielkiego władcy. Jednak dopiero nauka pod okiem Stagiryty (Stagira to miasto z którego pochodził Arystoteles) rozwinęła w Macedończyku jeszcze większą inteligencję. Filozof od razu odgadł z jakim typem człowieka ma do czynienia, i nawet nie próbował wpoić swemu uczniowi skromności. Arystoteles rozbudował jego zainteresowanie światem, i choć nie zawsze nauka szła tropem wyznaczonym przez nauczyciela, dokonał czegoś wielkiego.
Stagiryta uczył młodzieńca zasad logiki, praw rządzących polityką, nauczał teorii poezji, rozwijał zainteresowanie światem przyrody oraz filozofią. I tylko królowa nauk, matematyka, nudziła Aleksandra. Arystoteles przez prawie pięć lat kształcił królewicza i jego towarzyszy, wywodzących się z najlepszych rodów Macedonii (tak przynajmniej uważają historycy – bezpośrednich dowodów jednak brak). Co ciekawe, wydaje się, iż to uczeń wywarł większy wpływ na mistrza, niż mistrz na ucznia. Niemal wszystkie najważniejsze dzieła sławnego filozofa powstały dopiero po zakończeniu nauki Aleksandra! Czyżby królewicz stał się ożywczym natchnieniem dla „naukowca”?
Arystoteles nie zdołał, wbrew podejmowanym próbom, wykształcić w Aleksandrze poczucia umiaru, choćby w najmniejszej rzeczy. Macedończyk nie znał granic w niczym, co czynił. Gdy pił, pił najwięcej; gdy zdobywał, zdobywał najszybciej, najsprawniej, najzuchwalej… Miał niepohamowaną ambicję, jeszcze większą odwagę, niejednokrotnie graniczącą z bezmyślną brawurą, a gdy wpadał w gniew, okazywał się bardzo okrutny. Tuż po zburzeniu Teb, stosunki pomiędzy Aleksandrem a jego mistrzem, wyraźnie ochłodziły się, mimo to, do końca życia utrzymywali poprawne kontakty. Król nawet ofiarował filozofowi 800 talentów srebra (1 talent równał się ok. 26 kg), które ten miał przeznaczyć na „badania naukowe”. Arystoteles w zamian napisał dla Aleksandra kilka prac, między innymi „O koloniach” i „O królestwie”. Ich korespondencja, niestety nie zachowana, liczyła podobno aż 4 księgi!
Aleksander wybierając się nad podbój achemenidzkiego Wschodu, zabrał ze sobą wielką liczbę wszelakiego rodzaju „naukowców”, złożonych w dużej części z uczniów Arystotelesa. Ich głównym zadaniem było zbadanie i skatalogowanie flory i fauny, zastanej na Wschodzie. Z wyników ich prac, korzystano w Europie przez długi szmat czasu. Siostrzeniec Arystotelesa, Kallistenes z Olintu, otrzymał nawet zaszczytną funkcję oficjalnego historyka macedońskiej kampanii. Niestety, jego kariera zakończyła się tragicznie – Kallistenes został oskarżony o udział w spisku na życie króla (jak się wydaje nie bezzasadnie) i stracony. Co na ten temat myślał dawny mistrz, nie wiemy. Tak czy inaczej, Aleksander do końca swego życia interesował się wszelkimi odkryciami i hojnie łożył na wszystkie badania.
Poza granicami
To wszystko nie znaczyło, że był dobrym człowiekiem. W dążeniu do raz wyznaczonych celów, Aleksander nie wahał się nawet na największe zbrodnie. Najpierw, choć brak bezpośrednich dowodów, maczał palce w zamachu na Filipa, dzięki czemu został władcą Macedonii. Następnie, w niebywale szybkim tempie, wymordował wszystkich potencjalnych pretendentów do władzy, wybił wszelką macedońską opozycję w kraju i poza krajem. Splamił się niepotrzebną masakrą i zburzeniem Teb, a to, co czynił na Bliskim Wschodzie to dopiero przekraczanie wszelkich granic przyzwoitości. Mimo to, czasem okazywał zdumiewającą pobłażliwość. Pewnego razu darował karę żołnierzowi, który bezczelnie usiadł na jego tronie.
Nawet jego śmierć stanowi swoisty mit. Część badaczy sądzi, iż Aleksander zwyczajnie zapił się na śmierć w Babilonie. A przecież trwały już zaawansowane przygotowania do kolejnych wypraw – Macedończyk pragnął podbić najpierw Półwysep Arabski, a później chciał uderzyć na Zachód – na Italię i Kartaginę. Aleksander pragnął rządzić wszystkim, całym światem. Nie ważne, czy przyczyną zgonu władcy było pijaństwo, otrucie czy jakaś choroba… Wraz z Aleksandrem zgasło jedno z największych słońc w dziejach! Imperium przez niego stworzone, obejmujące Grecję i Trację, Macedonię, Azję Mniejszą, Syrię, Egipt, Babilonię, Iran, Afganistan i zachodnią część Indii, szybko rozpadło się na wiele państw, większych i mniejszych. Podobno, kiedy umierał, jego kompani mieli spytać, komu pozostawi władzę nad państwem. „Najsilniejszemu!” – miał rzec, po czym skonał. I choć pewnie to mit, świetnie ilustrował dalsze losy jego władztwa.
Niezależnie od oceny jego postaci, Aleksander na zawsze pozostanie niesamowitym bohaterem dziejów. Tak jak dokonał czynów wielkich, bohaterskich, tak samo okazywał się zwykłym despotą. Co by o nim nie sądzić, co by nie mówić, Aleksander Wielki wymyka się wszelkim racjonalnym ocenom. Nie można o nim mówić bez wypieków na twarzy, bez drżenia w sercu, bez podniecenia. Aleksander nawet dziś jest bohaterem, wymykający się ocenom, tak jak współcześni bohaterowie serii Marvela. Macedończyk stał się idolem wielu władców na całym świecie, którzy pragnęli brać z niego przykład. Juliusz Cezar, Hannibal czy Julian Apostata to tylko nieliczni z ogromnego grona jego naśladowców.
Wybrana bibliografia:
Peter Green: Aleksander Wielki, tłum. A. Konarek, Warszawa 1978.
Plutarch z Cheronei: Żywoty sławnych mężów: Aleksander Wielki, tłum. M. Brożek, Wrocław 1976.
Ewa Wipszycka, Benedetto Bravo: Historia starożytnych Greków, T. 3: Okres hellenistyczny, Warszawa 2010.
źródła zdjęć:
zdjęcie 1 - Popiersie z wizerunkiem Aleksandra Wielkiego
zdjęcie 2 - Aleksander Wielki na Bucefale podczas bitwy pod Issos
Już wkrótce minie trzeci rok walki z covid-em. To bardzo dziwny czas, czas który zmienił nie tylko świat, ale i nas. Nigdy bym nie pomyślał, że dożyję czasów o których czytywałem w podręcznikach do historii. A jednak. Jeszcze większe zdziwienie budzi we mnie to, że historie o których czytałem choćby z „Dżumy” Camusa, mogą się ziścić. I choć nie było tak dramatycznie, to widziałem mnóstwo dziwnych, czasem śmiesznych, a czasem przerażających rzeczy.
Początkowo, gdy jeszcze nikt nie wiedział, z czym się covid wiąże, jakie niesie ze sobą zagrożenia, powszechnie usłyszeć można było „naukowe” debaty odnośnie źródła pochodzenia i przeznaczenia wirusa. Wielu spośród naszych klientów co rusz zaczepiała nas, aby porozmawiać o świeżo pozyskanych wiadomościach dotyczących pandemii.
Ja na przykład dowiedziałem się podczas jednego z takich wykładów, że to wszystko jest początkiem III wojny światowej, którą rozpętali Amerykanie z Chińczykami. Jeszcze wtedy zaraza wiązana była z planem amerykańskich miliarderów, aby przetrzebić ludzkość, co miało rozwiązać problem przeludnienia globu.
Inni mówili, że wirusa stworzyli Chińczycy w swych laboratoriach, z których wykradli je agenci CIA, „wpuścili” w chińskie społeczeństwo, po to, aby pozbyć się coraz silniejszego konkurenta, nie tylko gospodarczego, ale już wyraźnego pretendenta do hegemoni na świecie.
Inni jeszcze wieszczyli, że Amerykanie wraz z Rosjanami zaatakują Chiny, ale przez liczebność tych drugich, Azjaci pojawią się w Europie i wprowadzą u nas komunistyczne porządki na wzór chiński. Takich i innych pomysłów, opinii, zdań, wniosków i tez była cała masa. Wszyscy złowieszczyli, że zbliża się koniec świata i w nieopisanym amoku brnęli między sobą, po kolejne produkty na czasy, jak się wydawało, ostateczne. Chyba wierzyli, że ktoś jednak przeżyje tę apokalipsę.
Pewnie nie zgadniecie jakie produkty sprzedawały się najlepiej? Pieczywo? Tak, schodziło całe w mgnieniu oka, tak, że koleżanki z pracy nie nadążały wypiekać. Niektórzy klienci byli w stanie wybierać gorące wypieki tuż po wyjęciu ich z pieca. Przerażona załoga czasem nie była w stanie zareagować, taki był napór wygłodniałego tłumu. Ale to nie pieczywo budziło największą pokusę. Ludzie najbardziej poszukiwali dwóch towarów – spirytusu, albo wysokoprocentowego alkoholu (rzekomo do dezynfekcji) oraz papieru toaletowego. Ten drugi to skupywano w ilościach wręcz hurtowych. Ludzie wychodzili obładowani papierem, że aż dziw budzi to, że byli w stanie unieść jeszcze inne zakupy. Co do alkoholu, to jeszcze nigdy, ani wcześniej, ani później, nie schodził w takich ilościach. Półki z mocnym alkoholem były prawie cały czas puste. Ludzie kupowali wszystko – od małpek, przez butelki półlitrowe, aż po największe, 1,5-litrowe. Spirytus był towarem tak deficytowym, że już po 5 minutach od wyłożenia na półkę, niczego nie było.
Jak długo żyję, a to jest już jednak 36 lat, nie widziałem, aby sklepy były tak puste. Nie było ani octu, ani soli, ani makaronów, ryżu, pieczywa… Na pułkach pozostały tylko musztarda, chipsy (ale nie wszystkich marek), pesto, i inne wynalazki, których przeznaczenia ludzie chyba jeszcze nie znali. Produkty chemiczne, wody, soki, pieczywo, owoce, warzywa, mięsa, wędliny czy nabiał zasadniczo znikały w oczach. Jeśli któryś z pracowników nie siedział akurat na kasie, to zajmował się myciem zakurzonych wcześniej półek. Paradoksalnie, nigdy na sklepie nie było tak czysto, jak w pierwszych tygodniach obostrzeń.
Gdy rząd wprowadził pierwsze zakazy i nakazy, a ludzie poddali się panice, na sklepie zaczęły dziać się jeszcze dziwniejsze rzeczy niż zwykle. Pamiętam taką sytuację. Na sklepie mogło znajdować się tylko kilkanaście osób. Wśród nich było między innymi kilku Ukraińców, którzy próbowali się zaopatrzyć we wszystko, co tylko można było jeszcze dostać. A nie było tego wiele, bo większość już wykupiono, więc półki świeciły pustkami. Jeden z Ukraińców sięgnął po kilka ostatnich sztuk śmietany, bodajże 30%. Kilka włożył do swego koszyka, i sięgnął po następne. W tym czasie, nad nim nieoczekiwanie wyrósł Polak, który wyciągnął te śmietany z jego koszyka, popatrzył na mnie, uśmiechnął się i zwyczajnie sobie poszedł. Ukrainiec niczego chyba wówczas nie zauważył, a ja byłem w takim szoku, że nie wiedziałem jak mam zareagować. Trochę się tego wstydzę.
Kilka dni później widziałem jak dwóch staruszków zaczęło się szarpać o chleb. W koszu na pieczywo znajdowało się ostatnich sześć bochenków, i pewien starszy pan zabrał wszystkie sześć. Nie spodobało się to innemu staruszkowi, który upomniał pierwszego, żeby nie brał wszystkich, bo on też chciałby coś zjeść. Ten odparł, żeby się „Odpierd…, bo chyci w łeb, zawinie się nogami i wyjdzie z nogami do przodu”. Cytuję to, co zapamiętałem. Na te słowa, drugi skoczył z rękoma do tego pierwszego, i wywiązała się szarpanina. Ostatecznie roztargali worki, w których chleby były zapakowane i w takiej luźnej formie zabrali ze sobą, złorzecząc jeden drugiemu na złość.
Innym razem widziałem, jak pewna Pani chciała „wyhaczyć” z zamrażarki jakąś mrożonkę, bodajże zupę jarzynową. Pozostało tylko kilka sztuk na samym dnie, a że była dosyć niskiego wzrostu, miała problem, żeby po nie sięgnąć. Mimo to, nie poddawała się. W swym zapamiętaniu i chęci pochwycenia czegokolwiek wychyliła się za mocno… i wpadła do środka. Z zamrażarki wystawały tylko świdrujące dwie nogi w powietrzu. Nawet nie macie pojęcia jaki to był komiczny, a zarazem przerażający widok.
Zabawnych i przerażających historii mam znacznie więcej, ale opisze je, być może, innym razem. Tak czy inaczej, tak było na początku pandemii covid-19.
Dziś sytuacja nie wygląda wcale lepiej. Przez te dwa lata ludzie bardzo się zmienili. Narosło w nich mnóstwo agresji, którą co rusz wyładowują na sobie nawzajem i na nas oczywiście. Początkowo staraliśmy się upominać klientów o zakładanie masek. Duża część je zakładała bez szemrania. Jednak zawsze istniała niewielka grupka, która tego nie chciała robić. Wśród nich można wyróżnić trzy grupy. Pierwsza – tzw. uczeni – zasłaniali się całymi paragrafami kodeksu karnego i ustawodawstwa, udowadniając nam, że po pierwsze, prawo wcale nie zabrania chodzenia bez maseczki. To ich konstytucyjne prawo do wolności, swobody, a my ich bezprawnie ograniczamy. Po drugie – jesteśmy poplecznikami spiskowców, którzy chcą doprowadzić do wyniszczenia wszystkich swobód obywatelskich, wprowadzenia dyktatury koncernów – najczęściej amerykańskich… I po trzecie – kim my jesteśmy, aby ich pouczać i czegoś od nich wymagać. Obecnie, grupa ta właściwie nie istnieje.
Drugą grupę stanowiły osoby, tzw. sprinterzy, którzy sądzą, że jak szybko będą się przemieszczać, nikt ich nie zauważy, nikt do nich nie podejdzie i wszystko będzie w porządku. Wbrew pozorom, na sklepie widać wszystko, nawet z drugiego jego krańca. Co ciekawe, zawsze mają maseczkę w kieszeni, którą wyciągają tylko wtedy, gdy widzą wchodzących funkcjonariuszy policji. Tych jest najwięcej, zwłaszcza wśród młodzieży i młodych matek-Polek.
Trzecią grupę stanowili tzw. rycerze, z tym, że z tym rycerstwem mają niewiele wspólnego poza tym, że dosłownie mają kopię w d… i od razu szukają zwady z każdym, kto się napatoczy. Na każde upomnienie wyskakują z całą gamą inwektyw wszelakiego rodzaju. Nie kończy się tylko na „kultowych” przezwiskach typu „Ty ku… jeb…, patrz swojej kasy piz…”, „co ty mnie kur… będziesz uczyła? Zamknij ryja dziwko…”. To takie najpiękniejsze „kwiatki” naszych klientów. Inni zazwyczaj ograniczają się tylko do inwektywy typu – „złodziejko”, „szmato”, „krowo”, „pisowska/Tuskowa agentko” (w zależności od poglądów politycznych)… Takich wyzwisk jest znacznie więcej, ale myślę, że nie warto ich tu wszystkich przytaczać, bo nie o to przecież chodzi. Ja, jako, że jestem facetem, i to dosyć dużym, żeby nie powiedzieć bardziej szerokim, (no ok, trochę przyciężkim), wzbudzam na tyle respektu, że panowie trochę się hamują, ale niestety dziewczyny musza wysłuchiwać całej tej ludzkiej złośliwości. Rzadko którykolwiek z klientów weźmie nas w obronę, i stara się przytemperować delikwenta. Takich osób jest kilka i, na szczęście, coraz rzadziej goszczą w naszych progach.
Ale są też i plusy pandemii. Po pierwsze, duża część klientów, która wcześniej zostawiała niechciane – po starannym przemyśleniu – produkty gdzie bądź, przestała to robić. W poprzednim okresie można było znaleźć na przykład łopatkę wieprzową włożoną za karton ciastek, albo lody położone przy koszach z książkami. W naszych sklepowych koszach przestały również pojawiać się zużyte kondomy, czy zabrudzone podpaski. Pewnie wyda się wam to obrzydliwością, ale właśnie z takimi rzeczami musieliśmy się zmagać. Pal licho pączka włożonego gdzieś w półkę, pal licho niedopałki papierosów, które rozpalały śmietniki przed sklepem. Ludzka obrzydliwość, chamstwo i brak szacunku do innych, nie znały granic. Na szczęście, pod tym względem jest znaczna poprawa… i oby było tak nadal.
Już za moment, minie rok od momentu, gdy wojska Putina zaatakowały Ukrainę. Wiedziałem, że to wywróci cały nasz świat do góry nogami, dlatego zacząłem spisywać swoje uwagi, doświadczenia i to, co przyszło mi oglądać jako pracownika Biedronki. Widziałem rzeczy naprawdę budujące, ale i takie, za które jest mi wstyd lub które budziły moje przerażenie. Nie publikuję wszystkiego, a tylko drobne urywki. Uwag miałem znacznie więcej niż w tym drobnym tekście, ale niektóre przemyślenia powinny pozostać w moim pamiętniku, zamiast budować niepotrzebne napięcia i waśnie. Tekstu nie przejrzałem zbyt uważnie, więc przepraszam za wszelkiego typu błędy interpunkcyjne, gramatyczne, stylistyczne... Język którego używam jest potoczny, gdyż pisząc te wspomnienia, miałem tylko kilka minut po pracy, najczęściej już około północy, czasem odrobinę później - nie chciałem budzić swoich dzieci i żony, która szła na rano do tej samej pracy, co ja na popołudnie... Tak więc proszę o odrobinę wyrozumiałości.
Dzień 1
Wybuchła wojna na Ukrainie. Ludzie od samego rana mówią, trochę podenerwowani, że właśnie zaczęła się III wojna światowa. Przyznam, że sam zaczynam mieć obawy. Robię się podenerwowany, bo boję się, że zostanę powołany do wojska. Pewnie to głupie, i trochę mi wstyd, ale nie lubię wojska, nie lubię się podporządkowywać. Bernadka dzwoni przerażona i pyta, co to będzie. Moja siostra Ola pyta mnie, gdzie uciekać, co ma robić? Co zrobi? Gdzie chce uciekać przed pociskami czy nalotami? Tylko niepotrzebnie się nakręca. Do wojny Rosji z Polską jest jeszcze daleko. Grozy całemu zajściu nadaje nagła awaria w elektrowni, w wyniku której pół powiatu pszczyńskiego jest bez prądu. Zamykamy sklep na blisko dwie godziny, w czasie których nastąpiła emocjonalna debata na temat wojny. Jak dla mnie rozmówcy mają za mało faktów, by ferować opinie. Ich wypowiedzi są wręcz głupie i naiwne.
Dzień 2
Zaczyna się lekka panika. Ludzie zaczynają wykupywać jedzenie. Znikają makarony, kasze, ryże. Póki co, tylko to. A byłem przekonany, że zacznie się „szał” podobny do tego, jaki miał miejsce w czasie rozpoczęcia pandemii covid-u. Rozmów ciąg dalszy. Dominują nadal emocjonalne wypowiedzi, a mnie strach rozsadza trzewia. Jestem podenerwowany, drżą mi dłonie, nie umiem się skupić.
Dzień 3
No i się zaczęło. Sklep jest ogołocony. Kasze, ryże i cukier schodzą na pniu. Zaczyna brakować produktów chemicznych. Nie ma papieru toaletowego, znikają pampersy. Ludzie są podenerwowani, nieprzyjemni, roztargnieni. Co rusz muszę biegać na kasy samoobsługowe pomagać im przy rzeczach, które już dawno opanowali. U mnie strach już minął. Wstyd wziął górę wobec bohaterstwa Ukraińców. Choć słabsi, dumnie stawiają czoła rosyjskiej armii okupacyjnej.
Dzień 4
Zaczynam się zastanawiać, czy i kiedy wezwą mnie do wojska. Już nie mam takich oporów jak kilka dni wcześniej. Chciałbym pomóc Ukraińcom. Oglądałem nawet informacje, czy mógłbym się zapisać do ukraińskiego wojska. Okazuje się, że na drodze ku temu stoi wiele przeszkód narzuconych przez nasz rząd. Może to i lepiej dla mnie. Jednak chęć zapisania się ciągle kołacze mi się w głowie. W nocy śnią mi się sceny, że Ukraińcy wpadają na nasz sklep, a my nie mamy nic, aby dać im coś do jedzenia. Budzę się cały zestresowany. Dostawy są okrojone, bo wielu Ukraińców pracujących na magazynach przestało pracować. Być może niektórzy pojechali walczyć za swoją ojczyznę, inni pewnie próbują wydostać z Ukrainy swoich bliskich. Produkty chemiczne nadal schodzą na pniu. Ludzie zaczęli kupować rzeczy już nie dla siebie, ale także dla wsparcia ukraińskich uchodźców. Choć raz jestem dumny z bycia Polakiem, choć boję się, że ten zapał szybko minie i skończy się tradycyjnie – wielkim larum. Oby było inaczej.
Dzień 5
Na sklepie widać już pierwsze ofiary wojny. Pojawiają się Ukrainki, które robią drobne zakupy. Zasadniczo to nawet nie robią zakupów, ile raczej sondują, co ile kosztuje. Chodzą po pół godziny po sklepie, rozglądają się, przeliczają na ukraińską walutę. Po niektórych widać, że niedawno płakały. Aż chce się je przytulić i pocieszyć, ale nie wiem, czy nie zostałoby to odebrane źle. Wszak każdy chce zachować odrobinę poczucia, że jest się silnym, wolnym i niezależnym.
Dzień 6
Serce się kraje, gdy widzę cały ten ogrom stroskanych ludzi. Zagubieni, wyrwani ze swojego świata. Niby nie dzieli nas aż taka ogromna różnica kulturowa, a jednak to aż tak wiele. Ukraińcy, grzeczni, wystraszeni, smutni, rozczarowani. Jak im pomóc? Nie zawsze rozumiem to, o co pytają. Czasem mnie to stresuje, bo bardzo chciałbym im pomóc, a nie potrafię. Dziewczyny z pracy też się starają, ale chyba mają mniej cierpliwości ode mnie. Co będzie, jeśli i nas spotka taki los?
Dzień 8
Wczoraj Biedronka wprowadziła możliwość wpłat na pomoc Ukrainie i jej obywatelom. Niestety, ludzie nie bardzo chcą wpłacać, a jeśli już, są to kwoty symboliczne – głównie po 1-2 złote. Oczywiście zdarzają się wyjątki, ale jest ich zdecydowanie za mało. Większość ludzi wprawdzie czyta komunikat o możliwości pomocy Ukraińcom, ale szybko klika, aby komunikat zniknął, i wraca do swojej rzeczywistości.
Za to debaty na sklepie dotyczące kwestii wojny rosyjsko-ukraińskiej aż wrą. Czasem mam wrażenie, że mamy samych ekspertów. A prawda jest taka – że to wszystko nie jest takie proste i oczywiste. Moim zdaniem, Putin pójdzie na kurs kolizyjny, czyli zrobi wszystko, za każdą cenę, aby podporządkować sobie Ukrainę i ugrać może coś więcej. Sądzę, że jest gotów spalić wszystko na swej drodze, byleby Ukraina nie dostała się w ręce zachodniej kultury, cywilizacji i związków polityczno-gospodarczych. Obym się mylił.
dzień 10
Od wczoraj mamy kosze z kartonami, do których można wrzucać dary dla potrzebujących Ukraińców. Póki co za te dwa dni, znalazły się tam: paczka pampersów, dwa opakowania kaszy, jedno ryżu, cukier, mąka i chyba czekolada. Dzisiaj na kasach samoobsługowych obsługiwałem kilkaset osób, i nikt nie wrzucił do kosza ani grama czegokolwiek. Tylko jeden pan wpłacił 20 zł. Gdzie to nasze przysłowiowe pomaganie? Zaczynają się sarkania. Od wczoraj leci w eterze biedronkowym reklama o tym, że firma JMP przekazała na pomoc Ukraińców kwotę 10 mln zł (to więcej niż bogatszy Polsat). Ludzie zaczęli mówić, że to taka ogromna kwota pieniędzy, jakby to miało zbawić całą Ukrainę. No proszę was, przecież to kropla w morzu potrzeb. Z tego nie wyżywią nawet 50-tysięcznego miasta przez dobę.
Dzień 12
Darów przybywa, ale widać, że niektórzy dzielą się z oporem. Rozumiem – nie każdego stać. Ale niektórzy dają te produkty z wyrzutami sumienie, sarkają, jakby ktoś ich okradał. Pomagają, bo czują przymus. W telewizji Morawiecki apeluje o „ręce otwarte”. Ale starsi pamiętają rzeź wołyńską, albo raczej to, co wmawiała im PRL-owska propaganda i telewizja. Na szczęście, jeszcze górują ci, którym chce się dzielić. To coś tak niesamowitego, że brak słów, by opisać, jak jestem dumny z tego, że jestem Polakiem. Chyba pierwszy raz w życiu, czuję przynależność do tego narodu. Oby tak dalej.
Dzień 17
No i pomoc zaczyna ustawać. Jakby ktoś uciął całe to dobro mieczem. Zaobserwowałem, że niektórzy klienci zaczynają spoglądać „z byka” na wałęsających się Ukraińców. Coraz lepiej idzie mi rozumienie tego, o co pytają, choć niektóre dzieci z Ukrainy są dosyć „swobodnie” wychowywane. Biegają po sklepie, bałaganią, ale widać, że ci należą do elity. Większość jest wyciszona, jakby skulona w sobie. W każdym razie, minął pierwszy szok. Ukrainki coraz lepiej sobie radzą w robieniu u nas zakupów. Czasem zdarzają się zabawne historie, ale o tym napisze jutro. Dziś już padam z nóg. Choć nie, jedną opiszę. Był dzisiaj Ukrainiec, tak z czterdzieści parę lat, który szukał Inki. Pokazałem mu naszą biedronkową kawę zbożową, ale ta go nie zachwyciła i sobie poszedł. Skręcając do kolejnej alejki usłyszałem jego komentarz: „Tak, jeszcze może z kukurydzy kawę zrobią”.
Dzień 19
W sobotę mieliśmy akcję z Ukraińcem, który ukradł butelkę alkoholu. Wszedł na sklep już wstawiony, ale nie na tyle, by się zataczał. Zabrał butelkę tzw. „małpki”, i wypił ją duszkiem na sklepie. Zauważył to ochroniarz i zgarnął go. Nim przyjechała policja, alkohol go tak ściął, że nie wiedział co się dzieje. Zaczynają się pierwsze zgrzyty pomiędzy Ukraińcami a Polakami.
Dzień 28
Zachwyt minął. Coraz więcej ludzi zastanawia się, co będzie dalej z Ukraińcami. Część klientów narzeka, że wykupują u nas mięso i oni sami nie mają czego kupować. Sklep nadal ma problemy z zaopatrzeniem. Brakuje wód 5-litrowych, olejów, kasz (te wprawdzie są, ale sprzedają się tak szybko, że pułki niemal bezustannie są puste). W mediach pojawia się coraz więcej uwag odnośnie zakwaterowania i rozdysponowania uchodźców. Tak więc będą problemy i to duże. Starsi ludzie szemrają, żeby część Ukraińców posłać dalej na Zachód. Boją się ich, chociaż w większości to matki z dziećmi.
Dzień 30
Dzisiaj pod koniec zmiany , tuż przed zamknięciem, pojawił się pijany Ukrainiec. Zaczepiał ludzi, zwłaszcza te płci żeńskiej. Mówił jakieś nieskładne rzeczy, i chyba nikt, poza nim, nie rozumiał, co mówi – a posługiwał się językiem polskim. Ja kończyłem o 22 i szybko się ewakuowałem ze sklepu. Jak się okazało, Ukrainiec narobił jakiegoś zamieszania, tak, że pozostali pracownicy sklepu wyszli do domu chwilę przed 23, czyli prawie pół godziny później niż powinni.
Dzień 34
Dziś w sklepie zaczepiła mnie Ukrainka, która nie znała ani słowa w języku polskim. Podeszła do mnie, gdy byłem przy półce z kiszonymi ogórkami. Podała mi telefon. Początkowo nie wiedziałem, po co mi pokazuje swój smartfon. Po chwili spojrzałem w ekran, na którym pisało zdanie, przetłumaczone przez asystenta Google’a. Było tam napisane: „Przepraszam, gdzie są twoje nasiona”. Być może jestem zboczeńcem, ale pierwsza myśl, jaka przeszła mi przez głowę, to, że ona szuka mężczyzny do wiadomych, nieobyczajnych czynów. Moje domysły zdawały się potwierdzać jej szelmowski uśmiech, przez co jeszcze bardziej się zarumieniłem. Na szczęście druga myśl była już bardziej rzeczowa, i zaprowadziłem ją ku stoisku z nasionkami. Okazało się, że nie o to jej chodziło. Pokazałem jej lodówkę z kiełkami, ale i tym razem nie trafiłem. Wówczas ona pokazała, że to trzeba obierać zębami. I wtedy mnie olśniło, że chodzi o słonecznik. Jak mówią, do trzech razy sztuka.
Dzień 37
No i znowu złapaliśmy Ukraińca, który ukradł drobną rzecz. Współczuję mu, bo musiał po niego przyjechać jego kierownik z pracy i podejrzewam, że straci pracę. Ale na szczęście to niewielki procent wszystkich klientów pochodzenia ukraińskiego. W porównaniu z Polakami, to Ukraińcy są święci. Od dwóch tygodni mamy istny wysyp kradzieży. Naprawdę. Co się dzieje z tymi ludźmi?
Dzień 41
Czytałem kolejne artykuły, o zbrodniach, jakich dokonują Rosjanie w Ukrainie. Jak tak można? Dzieci? Kobiety? Ludzie z powiązanymi rękoma? Świat cofnął się tak bardzo w czasie. Straszne. I nikt nic nie robi. Ukraina nadal jest sama. Jeszcze zasrany Orban wygrał wybory, więc będzie dalej pomagał Rosji. Czemu ten świat wspiera takich strasznych ludzi? Gdzie ta nasza cywilizacja, ogłada, rozsądek? Eliza pyta się, dlaczego takie złe rzeczy robią Rosjanie? Co mam jej odpowiedzieć?