Są takie książki, które zwyczajnie przyciągają. Wystarczy spojrzeć na okładkę, czasem przeczytać ten opis, ale przy nowym autorze zawsze jest to podróż w nieznane. Czuję ogromną ekscytację, gdy w ciemno rozpoczynam kolejną czytelniczą podróż, nie mam wtedy żadnych oczekiwań, a jedynie pewne wyobrażenia dotyczące fabuły, które mogą być kompletnie nietrafione.
"Złoty krąg" od razu zwrócił moją uwagę niezwykle klimatyczną okładką, a gdy przeczytałam, że akcja toczy się w małym miasteczku, wiedziałam, że Małgorzata Sobieszczańska zagości w mojej biblioteczce. Nie jest to pierwsza książka tej autorki, ale przyznaję, że wcześniej o niej nie słyszałam, może przez to, że próbowała swoich sił w innych gatunkach. Jest także scenarzystką i mam wrażenie, że właśnie z tego wynika to, co najbardziej przeszkadzało mi w jej stylu.
Zawsze szczególnie szkoda mi powieści, w których widzę spory potencjał, a on nie został w pełni wykorzystany. W "Złotym kręgu" mamy świetną intrygę kryminalną, złożoną, małomiasteczkową, komplikującą się z każdą kolejną stroną. Pojawiło się wiele trudnych, obecnie dość głośnych, problemów społecznych i przy tych fragmentach niestety odczuwałam głównie niesmak, bo były albo tylko ledwo liźnięte, albo spłycone i przedstawione w wręcz śmieszny sposób. Myślę, że to także był efekt tego, że cała narracja prowadzona była w lekki sposób, zbyt lekki jak na kaliber poruszanych kwestii.
Autorka tworzy dość schematycznie, w oparciu głównie o...