Nie do końca byłam gotowa na to, co mnie spotkało w „Zimie”. Już na początku Autorka serwuje czytelnikowi obraz latającej głowy, a ja osobiście średnio przyswajam takie treści. Historia bohaterów nie jest tak wyjątkowa i poruszająca jak w „Jesieni”, co nie znaczy, że jest nieciekawa – mi przypadła do gustu. Rzecz dzieje się w – teoretycznie – najprzyjemniejszym okresie tytułowej pory roku, podczas Świąt Bożego Narodzenia.
W wielkim domu spotykają się Sophia, jej syn Art z „udawaną dziewczyną” Lux oraz siostra Sophii, Iris. Osobliwa to galeria postaci – Sophia to trochę zgorzkniała, trochę gderliwa kobieta, która lata „glorii i chwały” (w interesach) ma już dawno za sobą. Można powiedzieć, że przeżywa coś na kształt załamania nerwowego. Z tego powodu w jej domu zjawia się Iris, z którą od wielu lat nie utrzymywała kontaktu.
O ile Sophię trudno polubić, jej siostra – dojrzała buntowniczka – budzi, jeśli nie sympatię, to żywe zainteresowanie. Iris całe życie poświęciła idei, protestom, pomocy innym. Siostry są jak ogień i woda. Jest jeszcze młodsze pokolenie – Art, mężczyzna w miarę gładko płynący przez życie (postać niezbyt ciekawa fabularnie) i Lux. Lux swoim prostolinijnym podejściem do życia i innych „zdobi” całą powieść. Jest niczym powiew wiatru w dusznej atmosferze rodziny Arta.
Całość jest bardzo dobrze napisana, ciekawy wątek retrospektywny z przeżywaniem minionych Świąt Bożego Narodzenia, ciekawe nawiązan...