Robiłam porządki na czytniku i trafiłam to. Nazwisko Palmer przy tytule zmroziło mnie i nastroszyło kolce. Ale to romans pisany w 1979r. czyli zmysł pisarski Palmer mógł być inny niż tworzona obecnie chałowata bazgranina. I wiecie... Warto było przełamać uprzedzenia.
Tu muszę nadmienić, że opis i okładka Harlequina do treści właściwej mają się nijak.
Garet jest pilotem, ale przede wszystkim - przedsiębiorcą; obrzydliwie bogatym, nadętym bucem. Zwykłą biurwą, w garniaku i pod krawatem. Kate to jeszcze dzieciuch przeżywający pierwsze miłosne rozczarowanie. W chwili wzburzenia, taranuje taplającego się w wodzie jaśnie pana motorówką. Buc musi oślepnąć by przejrzeć na oczy i znaleźć to, o czym nie wiedział, że szuka.
Romans prościutki i nieco głupiutki, ale ma w sobie swobodę i wdzięk, których w ostatnich książkach Palmer jest co raz mniej. Czyta się lekko, właściwie samo i jest to czytanie przyjemne.
Obawiałam się tej książki. Bez powodu.