Rozczarowała mnie ta powieść, ale żeby być sprawiedliwą, to muszę przyznać, że ma tyle plusów co i minusów. Z całą pewnością jej zaletą są piękne opisy kornwalijskich wrzosowisk, które tworzą romantyczną i mistyczną atmosferę. Historia ma też kilka niepokojących i zatrważających scen. Ciekawym tłem są wątki nawiązujące do czarów, wiedźm, pogańskich obrzędów czy duchów. To było wyśmienite. Niestety, te ciekawe elementy w pewnym momencie dobijają nadmiarem. Powstaje przedziwny miks, w którym tak naprawdę nie wiadomo, o co chodzi. Teoretycznie mamy do czynienia z thrillerem, który podaje raczej na dramat czy powieść traktującą o zjawiskach paranormalnych. Cud opisy (pełne metafor i porównań), które na początku zachwycają, zaczynają nużyć, zwłaszcza że fabule brakuje dynamiki. Większa część tej historii to dywagacje i domysły, opierające się na przypadkowości, a nie konkretnych wnioskach. Bohaterom również zabrakło ikry, na wszelkie odkrycia - w przeważającej części - reagowali jakby jechali na dużej dawce positivum. Zakończenie ma dużą energię, ale tak bardzo kontrastuje z tym, z czym do tej pory mieliśmy do czynienia, że jest aż karykaturalne. Niestety, mnie historia Kath nie przekonała, co więcej mocno wynudziła, bardzo żałuję, bo "Bliźnięta z lodu" wybitnie mi się podobały i liczyłam na podobne wrażenia.