Po pierwszym "Hyperionie" byłem bardzo ostrożny z oceną. Przypadły mi do gustu klimat i oryginalne pomysły autora, ale akcja bywała nudna, a niektóre watki przesadnie rozwlekłe.
Ze szczęściem rzec jednak mogę, że "Upadek Hyperiona" to dwie klasy wyżej w stosunku do pierwszego tomu. Gdyby nie to, że jestem po (powtórnym) przeczytaniu pierwszego tomu "Gry o Tron" mógłbym z czystym sumieniem powiedzieć, że dawno nic mnie tak mocno nie wciągnęło.
Dzieje się bardzo dużo, wciąga jak diabli, magnetyzuje, przyciąga, zastanawia, zaskakuje i nie pozwala nam na zbyt długo opuścić tego jakże fascynującego świata, bo nawet kiedy w przerwie między rozdziałami czytelnik robi coś innego, wciąż jego cząstka pozostaje na Hyperionie.
Za wadę uważam dość niejasne zakończenie... niby wszystko wiemy, ale troszkę niedosytu jest, bo Chyżwar nadal jest niedostępną zagadką, grobowce czasu (otwarte czy zamknięte) wciąż rodzą więcej pytań niż dają odpowiedzi, intruzi wciąż wciąż nie wszystko nam o sobie powiedzieli... ale jednak - są dalsze tomy za które jak najszybciej się wezmę!
Wadą jest też nadmiar poezji... Wątek Keatsa i jego person w ogóle bym wywalił, mieszanie bajań XVIII-wiecznego poety do książki SF i robienie z nich istotnego elementu akcji nie przypadło mi do gustu, moim zdaniem nie jest to miejsce na takie rzeczy, zgrzyta i nie pasuje. Trzeba niestety się uodpornić, na pocieszenie powiem, iż ledwie prześlizgnięcie się wzrokiem nad długachnymi nieraz...