Jest to reprint książki wydany – jak napisano „kosztem i staraniem Stowarzyszenia Woldenberczyków przeznaczony do nieodpłatnego kolportażu pośród członków stowarzyszenia, jego sympatyków i osób zainteresowanych zbiorami Muzeum Woldenberczyków”.
W Woldenbergu, czyli dzisiejszym Dobiegniewie przez długie prawie sześć lat wojny zamknięci byli w oflagu polscy oficerowie wzięci do niewoli po kampanii wrześniowej. Był wśród nich Marian Brandys, po wojnie ceniony dziennikarz i pisarz. 10 lat po wyzwoleniu przyjechał do polskiego już Dobiegniewa, by dla tygodnika „Świat” napisać reportaż o tym obozie. W ten sposób powstał cykl reportaży wydany w 1955 roku, właśnie „Wyprawa do oflagu”. Jedna z pierwszych książek o obozie, która po latach nic nie straciła ze swojej siły. Marian Brandys pisze o samym obozie, gdzie żyło około ośmiu tysięcy mężczyzn we względnie niezłych warunkach, tyle że bez możliwości przekroczenia obozowej bramy i bez osobistego kontaktu z innymi ludźmi. Przez te lata żaden z nich nie widział ani kobiety, ani dziecka. Długie dni i noce wypełniali tym, co było możliwe, głównie utrzymaniem kondycji fizycznej i rozwojowi intelektualnemu. Zamknięci byli ludzie różnych zawodów, ale głównie z wyższym wykształceniem. Tam, za drutami Woldenbergu, stworzyli pierwszy na ziemi lubuskiej uniwersytet z kilkunastoma kierunkami kształcenia. Starannie dokumentowane zaliczenia i egzaminy zostały po wojnie uznane.
W Woldenbergu, czyli dzisiejszym Dobiegniewie przez długie prawie sześć lat wojny zamknięci byli w oflagu polscy oficerowie wzięci do niewoli po kampanii wrześniowej. Był wśród nich Marian Brandys, po wojnie ceniony dziennikarz i pisarz. 10 lat po wyzwoleniu przyjechał do polskiego już Dobiegniewa, by dla tygodnika „Świat” napisać reportaż o tym obozie. W ten sposób powstał cykl reportaży wydany w 1955 roku, właśnie „Wyprawa do oflagu”. Jedna z pierwszych książek o obozie, która po latach nic nie straciła ze swojej siły. Marian Brandys pisze o samym obozie, gdzie żyło około ośmiu tysięcy mężczyzn we względnie niezłych warunkach, tyle że bez możliwości przekroczenia obozowej bramy i bez osobistego kontaktu z innymi ludźmi. Przez te lata żaden z nich nie widział ani kobiety, ani dziecka. Długie dni i noce wypełniali tym, co było możliwe, głównie utrzymaniem kondycji fizycznej i rozwojowi intelektualnemu. Zamknięci byli ludzie różnych zawodów, ale głównie z wyższym wykształceniem. Tam, za drutami Woldenbergu, stworzyli pierwszy na ziemi lubuskiej uniwersytet z kilkunastoma kierunkami kształcenia. Starannie dokumentowane zaliczenia i egzaminy zostały po wojnie uznane.