Ach, ten Kieres…
Jak zwykle mocno analizujący, filozofujący i pełen przemyśleń. Dialogów jak na lekarstwo, a jeśli już to są to bardzo obszerne wypowiedzi bohaterów. To chyba najbardziej „rozmyślająca” książka Kieresa.
Cały czas, niemal od początku towarzyszyło mi wrażenie, że Tomasz Kieres samego siebie uczynił bohaterem tej powieści, że Maks to tak naprawdę sam autor…
Maks i Sara, dojrzali ludzie, spotykają się przypadkiem w małym, norweskim miasteczku, czyli „gdzie diabeł mówi dobranoc”. Oboje mają za sobą trudną przeszłość i z dala od dawnego życia próbują odnaleźć nowy sens swojej drogi.
Próżno w tej powieści szukać akcji. To powolnie, wręcz sennie, tocząca się relacja dwójki ludzi: poznawanie się, rozmowy, rozterki, ukrywane nie tyle sekrety, co może bolesne fakty z własnych życiorysów, aż po dochodzenie do głębi. Mnóstwo w tej ich relacji jest niezręczności, niezdecydowania, niedopowiedzeń. Czasami można było odnieść wrażenie, że bohaterowie jakby dopiero co spadli na Ziemię i ze zdziwienie skonstatowali, że tutaj toczy się jakieś życie, a oni są tylko kroplą w morzu ludzkich spraw. Jaki będzie finał historii? Ja już wiem.
Jak powiedziałam, jeśli ktoś potrzebuje żeby w książce coś się działo, to tę pozycję zdecydowanie odradzam. Style typowo „kieresowy”, ze wszystkimi właściwymi Jego pisarstwu ozdobnikami i smaczkami.