"Wszystkie winy mojej matki" to jedna z tych książek, które powodowały, że moje sny nie były przyjemne 😱
Dlaczego?
No cóż. Początek. Gabriela wraca do domu rodzinnego, gdyż jej mama, znana Zu, trafia w ciężkim stanie do szpitala. Żeby móc zapewnić jej opiekę, Gabrysia postanawia sprzedać jej dom. Ale żeby go sprzedać, trzeba go najpierw uporządkować, odświeżyć.
I tu zaczyna się cały ciąg dziwnych, mrożących krew w żyłach zdarzeń.
No bo jak wytłumaczyć fakt, że w różnych pojemnikach w domu i pod podłogą w garażu Gabrysia znajduje kości?
Co to za kości?
Dlaczego w domu panuje taki bałagan?
Dlaczego jej ciotka zachowuje się tak dziwnie?
Przyznam, że na początku książki wiedziałam już, jaki będzie koniec. To znaczy, podejrzewałam, myślałam, że wiem...
No i co?
No i nic, co sobie wymyśliłam, nie sprawdziło się.
Autorka tak wywróciła wszystko do góry nogami, że już druga połowa książki sprawiła, że nie mogłam się oderwać. Musiałam rozwiązać te tajemnice.
Uwielbiam takie książki, które są niby takie sobie, zaczynają się tak, że niby już wiesz, co Cię czeka, a tu nagle następuje "fiku miku" i już nie wiesz, co tu się wydarzyło i co będzie na następnej stronie.
Nie wiem, do jakiej kategorii zakwalifikować tę książkę. Niby obyczajowa, z elementami kryminału, a jednak trzymająca w napięciu jak nie jeden thriller. Ma w sobie elementy psychologiczne, wieje z niej grozą, a czasem rozczula i wzbudza wzruszenie.
...