Po pierwsze zostałam zaskoczona tym iż Pani M.M Perr okazała się autorką polską i akcja jej książek dzieje się w Polsce wśród polskiej policji. To moja pierwsza styczność z tą pisarką i muszę powiedzieć, że mam dość mieszane uczucia co do jej pierwszej książki.
Intryga jest nieźle pomyślana. Jeszcze nie widziałam podejrzanego Schrödingera, który jednocześnie jest winny i nie jest winny. Jednocześnie przyznaje się do tej winy i się do niej nie przyznaje. Doskonale też są oddani miotający się policjanci, którzy tak naprawdę mają związane ręce i nic od nich nie zależy, ponieważ... taaak, wkracza tu oczywiście polityka i szałowa pani premier, która wydaje się trząść tym krajem, zgrabnie stąpając na swoich bajecznie drogich haftowanych szpilkach wysmuklających kostki.
Teraz to, co mi się nie podoba. Nie podoba mi się to, że jest to kolejna książka która "wymusza" kupienie następnej, bo sprawa, która była w niej prowadzona też jest z gatunku Schrödingerowskim, została zakończona i jednocześnie nie została doprowadzona do końca. Więc czytelniku jak chcesz się dowiedzieć, czy główny podejrzany rzeczywiście jest winny, czy nie jest, musisz pokusić się o następną część...
Po drugie, nie podoba mi się postać głównego śledczego. Robert Lew ma rodzinę, więc nie jest "ostatnim sprawiedliwym", samotnym wilkiem. Używek też używa z umiarem, ale za to ma inną przypadłość. Nie ma czasu dla swojej żony, dla dzieci, nawet dla nastolatki, która ma kłopoty w szkole, ...