Do książek pani Philippy Gregory przekonywała mnie dłuższy czas moja siostra. "Zobaczysz, spodoba Ci się". Siostra zna mój gust - dobrze napisana beletrystyka historyczna, w mocnym oparciu o fakty, należy do jednych z ulubionych.
Z Philippą Gregory nie spotkałam się nigdy wcześniej, a z historią Anglii mam duży problem poznawczy (w wieku kilkunastu lat myliły mi się obie Elżbiety - co ze wstydem przyznaję. Elżbieta I i Elżbieta II, która już wtedy była królową "od zawsze". Obie te postaci, w umyśle nastolatki, dość mocno zlały się w jedność.)
Kiedy w końcu podjęłam postanowienie zmierzenia się z historią Anglii (w formie opowieści oczywiście, bo naukowe dywagacje wolałabym odpuścić na tym etapie nieznajomości historii Anglii), wypatrzyłam gdzieś informację, o tym w jakiej kolejności należy czytać książki pani Gregory. Interesowała mnie kolejność historyczna, bo od nadmiaru Elżbiet i Ryszardów mogłoby mi się wszystko pomieszać...
No i wzięłam się za Władczynię Rzek...
Niezłe pióro, ładnie poprowadzona akcja (łącznie z tym, że choć średnio mi się ta powieść podobała, to jednak trudno się było oderwać), w tle wydarzenia historyczne, postaci klarowne, z charakterem. Nie nam, współczesnym, oceniać ich postawy, motywacje i "Boże, chroń króla...". Niemniej jednak fakt, że pani Gregory jest z zawodu i powołania, historykiem, sprawia, że książkę powinno się odbierać jako ładnie ubrany zbiór faktów, pomimo tego, że już na początku znajduje się oświad...