Podoba mi się to, że jego książki są nietypowe, inne od wszystkich kryminałów wokół, że autor jak już opowiada o jakimś mieście, to szuka tam historii, ale i dosłownie, zagłębia się w tunele, dawne skrytki, przejścia.... Słowem mamy tutaj 'suspens'. W 'Oszpicynie' szukano tunelu z czasów wojny, przez który przeprowadzano Żydów, a tutaj mamy poniemiecki schron...
Cała akcja rozgrywa się bardzo współcześnie, bo mamy w tle demonstracje przed sądami. Autor nie ustosunkowuje się do tego, po prostu jego bohater jedzie sobie wieczorem i widzi grupkę ludzi z hasłami. Natomiast drugi bohater, też policjant, jedzie pod turbinę wiatrową, a potem do wioski i słucha miejscowych pijaczków, bojących się, że wiatr nam 'zabioro', a ziemię 'wykupio'. Tak mówią pijaczki w sklepie. Policjant, bohater książki zaczepia jednego z nich, pyta o coś, ten odchodzi z nim spod sklepu do domu i wtedy jego twarz, pozór pijaka-idioty gdzieś ginie. Taka nagła i niespodziewana zmiana ról, idealna w kryminałach, a tak rzadko się pojawiająca. Jest to tło, bo akcja polega na czymś innym, na wiatrakach, które też są współczesnym tłem, na grzechach z przeszłości i na matactwach współczesnej policji oraz kolesiach, którzy skutecznie zatuszowali krzywdę i przestępstwo. I jak to w kryminałach Zajasa bywa, zbrodnie sprzed lat wyłażą na powierzchnię niespodziewanie i w sposób okrutny. Tutaj znajdujemy się w Słupsku, dawnych Ziemiach Odzyskanych, a dziś terenie wielkich zróżnicowań społecznych. Tamtejsze wioski...