Tomasz Bąk nie jest ani specjalnie wściekły, ani cierpliwy, nie wdmuchuje więc w płuca władzy zabójczego miałkiego pyłu, ale proponuje kibicować piaskowi, który chrzęści w paszczy kapitalistycznej maszyny. Skąd się tam wziął? Z ostatnich niepoddanych grodzeniom plaż czasu wolnego, z pewnością, choć nawet Bella Ciao mówiła, że nie pamięta dokładnie – minęło już tyle czasu! Tyle czasu, więc laborystyczna teoria wartości po prostu porządkuje świat, ceny towarów – w tym pracy – są drugorzędną sprawą. Kajdany? Osoby czasem narzekają, ale w tym sezonie to także obowiązkowy dodatek (spójrz, jak nosić je z klasą!). To, co brzmi w naszej kulturze przekonująco, nie zawsze jest najbliższe prawdzie, lecz daje się łatwo opowiedzieć i znajduje publikę – konstatuje w kilku wierszach autor. Ale to książka nie tylko mierząca się z przelaną czarką ironii, nie tylko podszyta gorzką potrzebą konfrontacji z widmami starych i nowych idoli i bogów, do których odsyła poprzedzające ją motto ze słynnego wiersza Carla Sandburga. Skoro nie łom, może młotek.