Poznańska Nagroda Literacka 2019: Nagroda-Stypendium im. Stanisława Barańczaka
To tu, to tym
Zdefragmentować się w nowe. Zaakceptować warunki,
przeczytać uważnie akt kapitulacji.
Dopasować rzeczywistość do teorii
i raz jeszcze wyrzec się przemocy.
Zadbać o higienę jamy ustnej,
szlifować język niczym diamentowe ostrze wyrzynarki,
sparować wreszcie zagubione skarpety.
Dymić całą powierzchnią ciała.
Z tęsknoty za wierszem
jasnym jak diody LED,
prostym jak schemat kości śródręcza,
użytecznym jak rajstopy w spreju.
Niech się umości i ściele,
choć gęstnieje smog i huczą torowiska.
Z hodowli do masarni, z masarni do marketów
kierowcy zawodowi wiozą pęta miast.
przeczytać uważnie akt kapitulacji.
Dopasować rzeczywistość do teorii
i raz jeszcze wyrzec się przemocy.
Zadbać o higienę jamy ustnej,
szlifować język niczym diamentowe ostrze wyrzynarki,
sparować wreszcie zagubione skarpety.
Dymić całą powierzchnią ciała.
Z tęsknoty za wierszem
jasnym jak diody LED,
prostym jak schemat kości śródręcza,
użytecznym jak rajstopy w spreju.
Niech się umości i ściele,
choć gęstnieje smog i huczą torowiska.
Z hodowli do masarni, z masarni do marketów
kierowcy zawodowi wiozą pęta miast.
Pęta miast
Więc jestem. Przytyłem dziesięć kilo
i zgubiłem miłość, parkuję szrot
pod modernistyczną kamienicą.
Nie mogąc oddać już ani kropli krwi,
nie wymieniam zbyt często płynów ustrojowych.
Wymieniam tylko imię ukochanej
w samotności opowiedzianej jako Łódź,
w samotności toczącej się wzdłuż siedemset trzynastki.
Wymieniam tylko imię ukochanej, choć
co to za wymiana, gdy absolutnie nic w zamian?
Może poza spadającym liściem w parku Staszica,
brunatnym jak marsz niepodległości,
zdechłym niczym łączące nas niegdyś czynności.
Sen Łodzi Fabrycznej unoszący się nad Julianowem,
smukłe palce i doskonale zrobione paznokcie
drepczące po wewnętrznej części dłoni,
głasku-głask, jeszcze wrócę, wiesz?
Na razie jednak to ja wracam, szeleszczę
wierszem, pustą kieszenią łopoczę na wietrze.
Porażkę mam wypisaną na twarzy.
Leki mam wypisane na recepcie.
Liczyłem, że niedawny koniec świata
jakoś cię unieważni, że się odnajdę w pożodze
jak Cioran w szlafroku nad tabliczką mlecznej,
że się pęta miast rozluźnią, a wróżbita Maciej
odetnie zbędne korzenie do trzeciego pokolenia.
Jestem dźwigiem spadającym na miasto,
tramwajem odjeżdżającym bez motorniczego,
łasicokondą walczącą z przeludnieniem na czterech krokodylach.
I wiem, że powinienem raczej róże niż słowa,
bardziej pieszo przez Bałuty niż nocami w poduszkę
– jak napastnik niestwarzający sobie sytuacji
siadam na ławce i klnę, choć wolałbym płakać
nad twoim zdjęciem, które rozpada się w palcach.
i zgubiłem miłość, parkuję szrot
pod modernistyczną kamienicą.
Nie mogąc oddać już ani kropli krwi,
nie wymieniam zbyt często płynów ustrojowych.
Wymieniam tylko imię ukochanej
w samotności opowiedzianej jako Łódź,
w samotności toczącej się wzdłuż siedemset trzynastki.
Wymieniam tylko imię ukochanej, choć
co to za wymiana, gdy absolutnie nic w zamian?
Może poza spadającym liściem w parku Staszica,
brunatnym jak marsz niepodległości,
zdechłym niczym łączące nas niegdyś czynności.
Sen Łodzi Fabrycznej unoszący się nad Julianowem,
smukłe palce i doskonale zrobione paznokcie
drepczące po wewnętrznej części dłoni,
głasku-głask, jeszcze wrócę, wiesz?
Na razie jednak to ja wracam, szeleszczę
wierszem, pustą kieszenią łopoczę na wietrze.
Porażkę mam wypisaną na twarzy.
Leki mam wypisane na recepcie.
Liczyłem, że niedawny koniec świata
jakoś cię unieważni, że się odnajdę w pożodze
jak Cioran w szlafroku nad tabliczką mlecznej,
że się pęta miast rozluźnią, a wróżbita Maciej
odetnie zbędne korzenie do trzeciego pokolenia.
Jestem dźwigiem spadającym na miasto,
tramwajem odjeżdżającym bez motorniczego,
łasicokondą walczącą z przeludnieniem na czterech krokodylach.
I wiem, że powinienem raczej róże niż słowa,
bardziej pieszo przez Bałuty niż nocami w poduszkę
– jak napastnik niestwarzający sobie sytuacji
siadam na ławce i klnę, choć wolałbym płakać
nad twoim zdjęciem, które rozpada się w palcach.
(fragmenty książki)