"Chłód nocnego powietrze wdzierał się przez okno samochodu. Niósł ze sobą zapach liści, wilgoci. Zapach Babiej Góry. Rozpoznawała go bezbłędnie. W tej woni była jakaś fałszywa nuta. Domieszka czegoś, jak w podróbce perfum. Wciągnęła głęboko powietrze, próbując rozpoznać, co burzy tę harmonię. Zapach metalu? Nie. To zapach krwi."
Nie ma to jak zacząć rok od dobrej książki. "W cieniu Babiej Góry" to debiut z prawdziwego zdarzenia, mocny i pełen tajemnic, jak zaczęłam czytać tak przepadłam. Wciągająca fabuła inspirująca się prawdziwymi zdarzeniami, wyraziści bohaterowie, zarówno pierwszo jak i drugoplanowi, no i zakończenie, którego nie przewidziałam. Autorka ma bardzo przyjemny styl pisania, więc historia czyta się praktycznie sama, bardzo podobało mi się, że z przyrody i otoczenia uczyniła pełnoprawnego bohatera, co sprawia, że książka ma niesamowity klimat, podobnie jak rozdziały pisane z punktu widzenia zwierząt. Całość kojarzy mi się mocno z literaturą skandynawską, co dla mnie osobiście jest dużym atutem. Gdybym chciała się do czegoś przyczepić, to uważam, że wątek detektywa-celebryty, mocno wzorowany na autentycznej postaci, spokojnie można było pominąć, ale to tylko tyle. Wielowątkowość, tajemnice, wycieczki w przeszłość, a przede wszystkim niepokojący, przyprawiający o gęsią skórkę klimat, to wszystko znajdziecie w tej książce, a najlepsze jest to, że to dopiero początek...