Książka składa się z dwóch tomów. Pierwszy pt. "Smoki" (wydłużone utwory poetyckie) był przygotowywany do druku jeszcze w latach 70. dla Wydawnictwa Literackiego, ale nigdy się nie ukazał. Gdyby został wydrukowany, prawdopodobnie spotkałby go ten sam los, co "Odwrócone światło" Tymoteusza Karpowicza. Rewolucyjność rozwiązań językowych, bezwzględna precyzja kompozycji (tom zawiera trzy poematy; czwarty, który domykał całość został opublikowany przez Wydawnictwo a5 w 1995 roku pt. "Nowy podręcznik wydajnego zażywania narkotyków"), misternie utkana sieć literackich i kulturowych intertekstów – wszystko to sprawia, że odkryte po latach "Smoki" są kamieniem milowym powojennej awangardy. Żeby znaleźć odpowiedni kontekst dla poematów Wirpszy, należałoby sięgnąć poza granice rodzimej poezji: do twórczości Elizabeth Bishop i Johna Ashbery’ego. Na uwagę zasługuje strukturalne mistrzostwo tekstów i konsekwentna powtarzalność pewnych procedur językowych. Toczące się w latach 90. XX wieku spory o tzw. „poezję niezrozumiałą” przyzwyczaiły nas do tego, że projekty stawiające opór interpretacji, zmuszające czytelnika do wysiłku sprowadza się zazwyczaj do bezładnych i przypadkowych zbitek językowych. Nic takiego nie znajdziemy u Wirpszy. Nawet jeśli nie potrafimy „ukartować” jego poezji, nawet jeśli Wirpsza bezustannie się nam wymyka, to mamy pełną świadomość tego, że każdy językowy eksces, na który natrafiamy został zawczasu obmyślony, skrupulatnie zaprojektowany przez poetę. Najdonioślejszy tekst z tego zbioru to "Wykorzenienie". Poemat składający się ze 140 punktów, w których Wirpsza przedstawia alegorię dziejów kultury: jej rozwoju i upadku. To właśnie w tym utworze pojawiają się znakomite fragmenty poświęcone językowi poetyckiemu (i językowi w ogóle), które antycypują twórczość takich poetów, jak np. Andrzej Sosnowski.
Druga część książki to "Przypomnienie Hioba. Wiersze 1982-1985", czyli ostatnie teksty poetyckie napisane przez Wirpszę. Tutaj także pojawiają się dłuższe utwory (jest kilka poematów, które jednak ustępują rozmachem "Smokom"). Siłą tej części są krótsze wiersze, które pokazują Wirpszę fragmentarycznego, skoncentrowanego na pojedynczych słowach i zdaniach. Nie znajdziemy zbyt wiele takich tekstów w jego twórczości. Autor "Gry znaczeń" ściga w tych ostatnich kawałkach rzeczywistość, która powoli wysuwa mu się z rąk. Mnoży języki, sposoby opisu (i znów zakres nawiązań i gatunkowych odmian jest imponujący), by skłonić język do spotkania ze światem. Wirpsza prokuruje zdarzenia języka, wystawia go na ciężką próbę (choć nie chodzi mu o to, by zadawać językowi ból, by go tłamsić i zmuszać znaczenia do ekstremalnej proliferacji). Znów jest precyzyjny, znów onieśmiela rozległością intertekstualnego pola odniesień. Widać wszelako, że pisanie tych wierszy podszyte było świadomością nieuchronnej niekompletności całego projektu. Ale Wirpsza wcale nie milknie w obliczu tego, co już majaczy na horyzoncie, nie oddaje i nie poddaje języka. Jak pisze w wierszu pt. "Autoportret": „Będą pytania o widome, ale nie będzie odpowiedzi / Widomego. Mój autoportret, jeśli kiedykolwiek, / Nie będzie przedmiotem aukcji, nie będzie / Oparwiony, oprawcom będę niedostepny jak samemu sobie”.
Jak mówił onegdaj Stanisław Barańczak: „Wirpsza to niedostępny geniusz”.
Grzegorz Jankowicz