Powiem szczerze, że kiedy spojrzałam na okładkę, to ta niezbyt mnie zachęciła, by przeczytać opis z tyłu okładki. Cieszę się, że to zrobiłam, bo historia zapowiadała się bardzo w moim guście. I też tak się okazało.
Carter i Arizona przyjaźnią się od szkoły podstawowej, choć na początku pałali do siebie nienawiścią i uprzykrzali sobie życie. Przyjaźń rozwijała im się przez lata. Wszyscy zawsze sądzili, że są parą, ale w rzeczywistości łączyła ich tylko przyjaźń. Oni sami nie wyobrażali siebie jako pary. Aż do pewnego dnia, kiedy to nagle dostrzegli to, czego nie widzieli…
Relacja między tą dwójką od samego początku wywoływała na mojej twarzy uśmiech. Ich docinki i żarciki niejednokrotnie mnie rozbawiały. Ich przyjaźń, przywiązanie i wiedza o swoich przyzwyczajeniach wywoływała ciepło na serduszku. Prawdziwi przyjaciele. No ale pewnego dnia coś ich trafiło i zaczęli patrzeć na siebie w inny sposób. Carter jest bardziej skłonny do czegoś więcej niż Arizona, a ta z kolei jest bardziej uległa i niewiele myśląc, podporządkowuje się temu, co narzuca Carter.
Jak tak teraz piszę, to dotarło do mnie, że ich relacja została wysunięta na pierwszy plan. Trochę zabrakło mi ich innego życia, a raczej zainteresowań. Wiemy w sumie, że Arizona pomyliła się ze studiami i jej miłością jest inna dziedzina życia. W przypadku chłopaka wiemy, że to niedoszły sportowiec. Zabrakło mi tutaj rozwinięcia.
Czytało mi się ...