Mieliście kiedyś kaca po przeczytaniu książki? Otóż tak się właśnie czuję. Przeczytałam 500 stronicową książkę spod pióra Krzysztofa Kotowskiego i… nie wiem jak to mam ująć w kilku słowach. Tego się nie da zrobić.
Przygotujcie się na małe opracowanie tego co nam zaserwował autor.
Jest to jego czwarta książka, którą miałam okazję przeczytać.
Co myślę?
1). Książka jest tak bardzo rozwleczona, że od razu przypomina mi się Stephen King, co oczywiście czasem jest plusem, a czasem niestety po prostu się przysypia. I mimo iż książka mnie mocno zaintrygowała to przesyt tego wszystkiego sprawił, że bywało tak iż się męczyłam. Czytałam ją na kilka razy, bo nie mogłam usiąść i na raz ją pochłonąć.
Mnóstwo informacji, bohaterzy, których poznajemy od dziada przez pradziada. Oczywiście…
Osobiście przychylam czoła Kotowskiemu, ponieważ to ile on pracy włożył w napisanie tej książki to jest OGROM. Ale mnie to osobiście zmęczyło. Trochę szkoda. Myślę, że gdyby była o połowę cieńsza, to czytałoby mi się dużo lepiej. Co nie znaczy, że nie znajdzie się rzesza fanów i będzie to uzasadnione!
2). Niestety znalazłam masę błędów, które po pewnym czasie przestałam zaznaczać. Nie chodzi o literówki, ale np. (Wybaczcie, ale staram się pisać bez spoilerów) bohater mówi, że „Nasi ludzie powinni to potwierdzić w ciągu kilku godzin…” po czym wychodzą z budynku, wsiadają do samochodu i mówi dalej „podobno nasi ludzie ...