Gdybym miała tę książkę opisać w słowach młodego Jespera byłyby to z pewnością określenia "petarda" i "sztos". Bo "Tirona. Grzechy krwi" jest absolutnie nieodkładalna. Napisana genialnie, z pomysłem, wciągająca i nie dająca chwili wytchnienia. Wszystko jest tak perfekcyjnie przedstawione, że brak mi słów, by wyrazić swój zachwyt. To, jakimi rodzicami stali się Kosta i Ala roztopiło moje serce, byli wspaniali na każdym kroku i choć ich wzajemną miłość można było odczuć wszędzie, gdzie się pojawili, to jeszcze większym uczuciem darzyli swoje dzieci. Ale to było niesamowicie mądre i odpowiedzialne rodzicielstwo. Dom, w którym osiedli, pomimo grona ochroniarzy i zawodu, który kontynuowali, był ciepłą i bezpieczną przystanią, pełną miłości, zrozumienia i akceptacji. A historia, którą miał nam do opowiedzenia Jesper? Momentami ścina z nóg, ale również jest po prostu niesamowita i zdecydowanie warta poznania.
Jespera mamy okazję podziwiać na przestrzeni lat. To, jakim był chłopcem, jak powoli radził sobie z traumami, których doświadczył, jak dojrzewał i się zmieniał. Właśnie dzięki licznym retrospekcjom obserwujemy życie jego i rodziny Tirona oraz rozwijającą się relację z Amą. Jesper z jednej strony jest nieodrodnym synem swojego ojca pod wieloma względami, jednak nie ma się co dziwić, bo Kosta stanowił dla niego autorytet na wielu płaszczyznach. Ale dzięki wspaniałym wzorcom i umiejętnemu wychowaniu, przerósł go, nie tylko w chęci czynienia dobra i ochrony rodziny a...