Długo szukałam tej książki, a potem równie długo czekała w mojej kolejce do przeczytania. W końcu, gdy po nią sięgnęłam, zorientowałam się, że zapomniałam już, dlaczego tak bardzo chciałam ją przeczytać. Styl językowy, którym została napisana, zupełnie do mnie nie przemawia, co sprawiło, że miałam trudności z płynnym czytaniem – bardziej skupiałam się na konstrukcji zdań niż na samej treści.
Kiedy jednak udało mi się oderwać od stylu i skupić na historii, zaczęłam rozumieć, skąd biorą się zachwyty nad tą książką. Przedstawia ona losy ludzi, którzy nie potrafią ze sobą rozmawiać – rodziców i dzieci, próbujących odnaleźć się po śmierci bliskiej osoby. Opowieść prowadzona jest z perspektywy 10-letniej dziewczynki, która zaczyna czuć się obco we własnym domu i we własnym ciele. Przekracza granice, których nigdy jej nie wyznaczono, bo jej rodzice – zagubieni w swoim bólu i emocjonalnie odcięci – nie uczą jej rozumienia świata.
Czytając, czułam dyskomfort, a momentami wręcz niesmak, jakbym znajdowała się zbyt blisko tego pokracznego świata. Moje doświadczenia rodzinne są inne niż bohaterki, więc niektórych aspektów jej życia nie byłam w stanie w pełni zrozumieć – i to budziło we mnie żal, że istnieją domy, w których nie rozmawia się o niczym. Z jednej strony książka szokuje i zaskakuje, z drugiej – jest na tyle inna od tego, co zwykle czytam, że trudno mi jednoznacznie ocenić, czy była dla mnie dobra.
Parę razy miałam...