To książka bardzo niewygodna, uwiera,jak przyciasny but. Prosta, czasami wręcz prostacka, bo taka właśnie jest jej główna bohaterka Wera.
Wera. Zakład fryzjerski męski i Karol dżokej. Wera, twarda baba, nie do zdarcia, która żyje, jak chce i Karol, mąż, któremu zachciało się umrzeć.
„Mówią: Człowiek umiera w samotności. Pierdolą głupoty. I w cudzej śmierci człowiek sam”.
Wera wdową być nie zamierza, wdową się nie czuje, wdowieństwo nie dla niej. W dalszym ciągu zamierza żyć po swojemu i kochać kogo ma ochotę w tej chwili kochać. Może to być ona, może też być on.
Najpierw jednak trzeba zmarłego pochować, a z funduszami krucho. Prawie wszystko już wyprzedane, może ktoś się jednak skusi na zegarek po ojcu? Bo zmarły musi mieć przyzwoite buty do trumny. Czy któraś z dawnych miłości Wery wspomoże ją w wyposażeniu zmarłego w ubrania i buty, godne dżokeja? Godne męża Wery?
„Co zmarłemu było? Przerżnął życie. A z życiem przegranym po doktorach się nie chodzi. Bo jakby tak było, cały naród by w poczekalni siedział, a lekarze pierwsi”.
Wera wspomina swoje życie z Karolem, życie czasami wygodne, ostatnio jednak jakby mniej. Od bogactwa do biedy, od urody do starzejącego się ciała, od miłości do przyzwyczajenia.
Książka dziwna, zdecydowanie oryginalna, język cięty, humor dość czarny, styl zdecydowanie nie dla każdego czytel...