Książka trudna, intrygująca, zaskakująca i wkurzająca.
Ale jak inaczej napisana, z różnego punktu widzenia i to dosłownie. Odbierałam słowa raz siedząc, raz leżąc, czasami skulona na podłodze czy stojąc w oknie, aby dobrze zrozumieć co czytam i zrozumieć co autorka, pisząc w taki sposób chciała mi przekazać.
Po „Sztuce noszenia masek” Huberta Fryca, myślałam, że znalazłam odpowiedź na nurtujące mnie od zawsze pytanie dlaczego tak niedaleko pada jabłko od jabłoni(tam temat pokoleniowego alkoholizmu). Tu (o zaskoczenie, bo przecież książka o czym innym prawi) odnalazłam między wierszami, jak bardzo różnimy się od siebie – my kobiety i wy mężczyźni. Jest to podane tak dosadnie, że można się zaperzyć, obrazić nawet.
Miałabym sporo pytań do autorki i to w większości rozpoczynających się od: ale dlaczego tak…?
Dużo ciekawych cytatów, dosadnych i w punkt zapisałam, ale chyba ten o czekaniu na siebie najbardziej zapamiętam:
„Regina. Ty chcesz, żebym na ciebie czekał. No to czekam. A czekam tylko dlatego, że ja też chcę na ciebie czekać. Bo jak się czekanie skończy, to się wszystko zaraz skończy. Panimała?”
Nie sposób przejść obojętnie obok języka Zyty Rudzkiej, obok krótkich zdań, obok wulgaryzmów – tworzy to obraz oryginalny i bardzo współczesny. Trochę czułam się tak, jakbym czytała czyjeś myśli, które przecież nie przychodzą do nas poukładane…a teraz jedna a potem druga…
...