Wyszło na to, że znowu wykazałam się zupełnie niepotrzebnym masochizmem, czytając książkę "Strażnicy wolności" Jacka Hugo-Badera. Przez chwilę miałam ochotę napisać nazwisko autora małą literą, ponieważ taka forma złośliwości staje się ostatnio modna, a przynajmniej gremialnie akceptowalna. Jednak uznałam, że, po pierwsze dawno temu w porządnej szkole nauczono mnie zasady pisania nazwisk wielką literą i tego się trzymam całe życie, a po drugie, aż taka złośliwa nie jestem. Jednak stwierdzam, iż pan autor dwojga nazwisk pisanych dużą literą, zaserwował mi takie bzdety, jakich nie czytałam chyba od czasów wiadomych listów do wiadomej Emilki od wiadomego pana Andrzeja. Ale zacznijmy od początku.
Daleka jestem od wiary w G5, globalny spisek, depopulacje, kosmitów, czy czego tam jeszcze ktokolwiek nie wymyśli, równie daleko mi do kościoła w jego obecnym kształcie, a tym bardziej do biznesmena Rydzyka (a niech mu będzie, że dużą literą a co mi tam 😉) Nie mieszkam też na Podlasiu, który to jak sugeruje pan autor Bader, zamieszkuje sama ciemnota i pospólstwo, tylko dlatego, że to najmniej "wyszczepiony" region naszego kraju. W dodatku najbardziej obfitujący w słuchaczy tego co mówi kościół i ojciec dyrektor (o nie, tego już dużą literą nie napiszę).
Mimo tego, że nie należę do żadnej z grup, które pan szkaluje, obraża i ośmiesza, stwierdzam, że poziom pana książki jest taki, że ja się chyba przeproszę nawet z panem Mrozem i wrócę do jego książek, bo one przynaj...