Autorka "Śmierci na Garden Party", Amy Stuart ma bardzo fascynujące hobby, a mianowicie uprawia trujące rośliny. Dlatego też tym ciekawszy wydaje się wybór miejsca akcji.
Impreza trwa w najlepsze, a jeden z jej uczestników leży zimny w piwnicy. Kim jest ów nieszczęśnik i czym sobie na taki koniec zasłużył?
Cofamy się do poranka tego samego dnia, gdzie właśnie trwają gorączkowe przygotowania do urodzinowego party. Poznajemy rodzinę, sąsiadów i znajomych Nadine Walsh oraz ją samą. To bardzo interesująca postać, którą polubiłam od samego początku. Czy słusznie? Szybko okazuje się, że kobieta skrywa wiele sekretów, ale w tej rodzinie nie tylko ona ma tajemnice.
Autorka zgrabnie podsuwa nam kilka tropów dotyczących tożsamości trupa z piwnicy. Co do niektórych, wręcz mamy nadzieję, że to być może ich zwłoki właśnie tam stygną. Po zdobytej na ich temat wiedzy sama chętnie zobaczyłabym co najmniej kilku. Mamy tu bowiem całą plejadę dość barwnych postaci, w tym parę naprawdę podłych charakterów. I choć nie był to najbardziej porywający thriller, jaki zdarzyło mi się czytać, to miał w sobie pewną tajemnicę, którą bardzo chciałam rozwiązać. I muszę przyznać, że było warto!