Fragment: Odwróciła się porywczo od gościa, podając uprzejmie ciasto proboszczowi. I do niego nie czuła specjalnej sympatii, ale łatwiej go znieść mogła, niż młodego literata z Londynu, którego proboszcz uprzejmie wprowadzał do gościnnych domów swych parafian. Zora oburzała się, gdy ją nazywano również parafianką. Zresztą oburzała się na wiele rzeczy, dziejących się w Nunsmere. Mimo to jednak matka jej, pani Oldrieve kochała Nunsmere, uwielbiała proboszcza i podziwiała niezwykły rozum młodego literata z Londynu. Nunsmere położone było między liściastymi lasami prowincji Surrey i oddalone dość znacznie od ruchliwych ośrodków, zamieszkiwanych przez liczniejszą ludność. Bóg jeden raczy wiedzieć, ile mil dzieliło Nunsmere od głównego gościńca. Ażeby się doń dostać, należało jechać kilka godzin drogami polnymi, a potem jeszcze kilka godzin wspinać się wąskimi górskimi ścieżkami pod górę. Cała wieś składała się z nowoczesnego kościółka, zbudowanego w stylu gotyckim, dwóch starych, większych domów, pokrytych gontami, kilku mizernie wyglądających zajazdów i kilku małych will, tulących się u skraju gęstego lasu. Gdzieniegdzie wille te wyrastały tuż przy drodze wiejskiej. Przeważnie zamieszkiwały je rodziny, pochodzące z dawnej angielskiej szlachty. Zbudowane w starym stylu, niektóre domki miały piece i kuchnie z białego kamienia, ponad którymi zwisały niskie sufity, zaś w przestronnych pokojach płonęły wielkie głownie drzewa na staroświeckich kominkach, przy których w długie zimowe wieczory zbierano się na towarzyskie gawędy. Niektóre wille były nowsze, zastosowane bardziej do wymagań współczesnej kultury, lecz wszystkie posiadały duże wysokie okna, okolone były ogródkami, w których mieniło się od kwitnących krzewów, wonnych floksów, słoneczników, ślazu i purpurowych pęków aksamitnych róż.