Są takie serie, do których zawsze wraca się z przyjemnością i pewnością, że jej treść nas nie zawiedzie. Jedną z takich odkryłam w zeszłym roku, z zachwytem nadrobiłam wszystkie dostępne tomy i teraz już nie mogę się doczekać kolejnego.
"Samotne serca" to czwarta część przygód prywatnej detektyw Shaw. Jessica tym razem musi się zmierzyć z kolejną nietypową sprawą, chodzi bowiem o odnalezienie przyjaciółki, z którą zleceniodawczyni nie miała kontaktu od dwudziestu lat, a teraz podejrzewa, że może być w niebezpieczeństwie.
Od samego początku coś mi się w tej sprawie nie podobało i ostatecznie się okazało, że miałam rację, choć chyba wolałabym jej nie mieć, mimo że to tylko fikcyjna opowieść. To niejasne przeczucie nie sprawiło jednak, że udało mi się cokolwiek przewidzieć w kwestiach fabularnych. Lisa Gray jak zwykle stanęła na wysokości zadania i stworzyła wielowątkową intrygę.
Choć można powiedzieć, że pasjonuję się tematyką true crime, to nie wyobrażam sobie, że mogłabym nawiązać kontakt z człowiekiem osadzonym w więzieniu i chyba zawsze najbardziej dziwiło mnie zjawisko polegające na tym, że seryjni mordercy dorabiali się wianuszka wielbicielek, a czasem nawet brali śluby za kratami. W tej książce możemy się właśnie przyjrzeć temu jak wygląda proces wymieniania matrymonialnej korespondencji z osadzonymi i do czego może on prowadzić.
Konstrukcja tej książki przypominała tę znaną już z wcześniejszych części, mamy więc kilkoro narra...