Za drzwiami stał obcy człowiek wyglądający dość gburowato.
- Są tu kury? - spytał niegrzecznym tonem.
Szaleństwo zakotłowało we mnie. Co za bydle jakieś, budzi mnie o wpół do szóstej rano, żeby pytać o kury!!!
- Nie - warknęłam, usiłując zamknąć drzwi. Facet je przytrzymał.
- A co? - spytał niecierpliwie.
- Krokodyle - odparłam bez namysłu, bliska uduszenia go gołymi rękami.
- Antypatyczny gbur jakby się zawahał.
- Angorskie? - spytał nieufnie.
Tego było dla mnie doprawdy za wiele. O wpół do szóstej rano angorskie krokodyle...!!!
- Angorskie - przyświadczyłam z furią. - Wyją do księżyca.
- Marchew jedzą?
- Nie, nie jedzą. Trą na tarce. O co u diabła, panu chodzi?!
Facet wydawał się niewzruszony.