Czytelniczka lubująca się w opowiadaniach wygląda tak - to pisząc palcem wskazuję na siebie.
Lubię krótkie formy, ale muszą być w wykonaniu mistrzów, bo to wielka sztuka tak napisać opowieść, żeby jej nie zalać potokiem niepotrzebnych wyrazów, a mimo to, żeby wszystko było z wysokiej półki: historia, postaci, tło, klimat, klimat, klimacik… . W niewielu słowach, a nie w opasłym tomiszczu. A jak po roku - dwóch, pamiętam o czym czytałam, to pełen sukces.
W opowiadaniach Daphne du Maurier wszystko się zgadza. To niezwykłe i niesamowite historie. O zazdrości, zemście, ukrytych pragnieniach, beznadziejnej walce z nieuniknionym. Napisane piękną prozą, pomysłowe i dopracowane. Autorka doskonale opowiada, ma wyobraźnię, jest świetna w tworzeniu przerażającego klimatu lub niepokojących sytuacji. W każdym z sześciu opowiadań jest złowrogo, a co najmniej mrocznie. Czułam niepokój, gdy czytałam m.in. o przerażającej nawiedzonej jabłoni, o seryjnej morderczyni pilotów samolotowych, kobietach wzywanych do miejsca wiecznej szczęśliwości, ale przy „Ptakach” faktycznie się bałam. Nie o głównego bohatera, ale o siebie. Książkę wzięłam bowiem na urlop nad morze i gdy widziałam mewy na falach lub stada rybitw na plaży, robiło mi się niedobrze ze strachu. Niby wiem, że autorka to tylko wymyśliła, a potem Hitchcock dołożył obraz, ale gdyby tak te ptaki nagle ruszyły… . Brrr!
A tak swoją drogą - książka trochę inna niż film, inaczej rozłożone są akcenty, ale wywołuje takie samo prz...