Przemyśl–Szczecin to nowa proza literackiego człowieka-orkiestry i zarazem pierwsza, która została zbudowana jak rasowy film drogi. Zamiast kabiny cadillaca mamy jednak wysłużone przedziały PKP, w roli przydrożnych mordowni występuje tu Wars, a w zastępstwie szeryfa napotkamy w tej książce kontrolera biletów. Jest też cała formacja bohaterów – z księdzem egzorcystą na czele – ale Maliszewski wybiera się również w wycieczki osobiste, dzięki czemu wątki autobiograficzne tworzą mieszaninę z dziarskim żywiołem fikcji. Przemyśl–Szczecin to książka o wielu prędkościach, gdzie luźno fruwające cytaty z rzeczywistości przetykane są osobliwymi historiami ludzi, których można spotkać tylko w pociągu. A pociąg rządzi się zasadą karnawału i transgresji. Dzięki temu wymuszone rozmowy zamieniają się w pikantne dialogi, relacje między wyalienowanymi ludźmi zacieśniają się zbyt mocno, a niewinni pasażerowie wcielają się w role nieledwie degeneratów.