Nigdy nie miałam doczynienia z książkami Melissy Darwood. Przede wszystkim przez dramy, które sama kreciła na swoich kontach z recenzentami. Ale co było to było, całe życie nie można uciekać.
Przejrzałam listę książek tej autorki, odrzuciłam wszystkie, o których nie słyszałam nic dobrego aż trafiłam na złoto.
Pryncypium, czyli świat, w którym kierują nami impulsy ciała (Lokum), odruchy psychiki (Ipsum), czy też może tajemnicze, odwieczne Nomen – imię.
Jako Urban Fantasy ta książka mnie urzekła. Dobrze stworzony paranormalny świat osadzony w współczesnej Polsce. Już od początku czułam, że może być to powrót do korzeni. Jako romans paranormqlny to istna klapa. Nie czułam tego pociągu głównych bohaterów do siebie, nie jednokrotnie oni też musieli się przekonywać o tym na siłę.
Bez romansu wiele rzeczy tu nie miałoby większego znaczenia, a los głównych bohaterów jest związany ze sobą od tysiącleci. Jednak jak na pisarkę erotyków tu Melissa się nie popisała. Myślę, że wystarczyło dać Anieli i Zoltanowi trochę więcej czasu razem, więcej intymnych relacji niż jako obcy dla siebie ludzie i byłoby to dla mnie bardziej rzeczywiste.
Książka stanowczo jest warta uwagi. Chociaż nie miałam po niej nieprzespanej nocy, mile spędziłam z nią czas i będę polecać znajomym. Zaskoczyła mnie pozytywnie, bo raczej nie przypuszczałam, że trafi w mój gust.