Leoś Staff to jedyny poeta od którego twórczości nie odskakuję jak oparzony. Trzeba mieć specyficzny gust, ogromną wrażliwość, aby z czytania wierszy czerpać przyjemność. Jako gruboskórny pochłaniacz prozy jestem (na szczęście?) tych przymiotów pozbawiony.
Ale od czasów podstawówki Staffa lubiłem, głównie za jego debiutancki tomik "Sny o potędze".
Teraz akurat wpadł mi w łapy zbiór jego wierszy, więc mogę orzec: na debiucie świat się nie kończy. W następnych jest równie dużo świetnych sonetów, nawet wybrałem sobie z całości topową dziesiątkę i na bank będę do nich wracał.
Tylko gdzie autorzy tego zbioru zgubili "Città dolente"?! Za takie coś, to batożenie i w dyby na trzy dni.
Śmiało jednak mogę ten zbiór polecić, nawet dla zawziętych przeciwników takiej formy.