"Pod powierzchnią" Lynn H. Blackburn jest jedną z tych powieści, które przyciągają uwagę swoją okładką. Niezwykle klimatyczna, powoduje dreszcz spływający ciarkami po plecach i chęć przeżycia niesamowitych chwil podczas lektury. A czy udało mi się coś takiego poczuć? Przekonacie się za chwilę...
Pielęgniarka onkologiczna Leigh Weston przeprowadza się do Carrington w Karolinie Północnej i podejmuje pracę na oddziale ratunkowym miejscowego szpitala z nadzieją, że zostawi za sobą wstrząsające przeżycia związane z obsesyjnym pacjentem. Gdy ktoś psuje hamulce w jej samochodzie, dopada ją obawa, że prześladowca ją odnalazł. Zwraca się więc o pomoc do kolegi ze szkolnych lat, Ryana Parkera, detektywa z wydziału zabójstw. Parker zaś jest w trakcie przeprowadzania śledztwa związanego z zwłokami mężczyzny, znalezionymi w samym środku jeziora. Leżącego blisko domu Leigh... czy jest to jedynie dziwny zbieg okoliczności?
Powieść tę nie można nazwać wprost kryminałem. Nie jest to też typowy thriller. Jest to dziwna mieszanka kryminału, thrilleru i ... romansu. Tak, dobrze przeczytaliście.I w takiej kolejności właśnie oceniam książkę-w tendencji spadkowej. Jako kryminał "Pod powierzchnią" plasuje się na poziomie dobrym, jako thriller- średnio z plusem, jednak pomysł na romans tutaj uważam za niezbyt trafiony. Nie pasowało mi to do samej koncepcji-miał być trup, miały być zamachy na życie Weston, a nie zakończenia z gatunku happy-ending. Czy "uzależniła mnie, wraca do ...