Finałowa walka, która zgodnie z koncepcją tragedii/komedii antycznej, rozpisana jest na trzy dni. TRZY. To o dwa za dużo, jak dla mnie.
Percy ma propozycję od Nico - chłopak wpadł na szalony pomysł pokonania Kronosa. Ale syn Posejdona woli brnąć w nieudaną partyzantkę i tracić ludzi. Kiedy już staje przed wyborem - plan Nico albo giniemy - przystaje do chłopaka. I wiecie co? I trzeba było tak zrobić od razu, bo ten plan jest jedynym, który zadziała! Jakby słuchali wyroczni to by wiedzieli. Ale nawet Percy, w swoim heroizmie i wielokrotnym powtarzaniu o równości, jednak woli stronić od Nico, bo ten 'śmierdzi śmiercią'. A no, i jest synem Hadesa, a Hades to zdrajca, więc jego syn automatycznie też zdradzi... Ale plan zakłada poznanie przeszłości Luka, co prowadzi do poznania kilku dni z jego życia. Oczywiście te dni są strasznie kluczowe, bo tylko takie są potrzebne.
To zdecydowanie najbardziej przedziwna książka w cyklu. No bo patrz - ni z gruchy autor daje nam w twarz wiadomością, że Paul WIE o wszystkim. A ja się pytam - kiedy on się dowiedział? I dlaczego nie zadzwonił, że psychiatryk będzie miał dwoje nowych pacjentów? Jeśli myślicie, że normalny człowiek na wiadomość "hej, starożytni bogowie istnieją!" wzruszy ramionami i to zaakceptuje, to chyba jesteście nastolatkami. Normalny człowiek bez dowodu nie uwierzy. A on co robi? Marzy o wejściu na Olimp. Aleee to nic. Pożycza czternastolatkowi samochód - bo to w końcu Percy jest, on sobie radę da, na ni...