Szósty, ostatni tom cyklu "Zdążyć przed zmrokiem", Tany French, za mną. Lubię książki tej pisarki, są takie do bólu autentyczne. Sprawa, którą dostaje dwójka policjantów z wydziału zabójstw, wydaje się banalnie prosta, nadająca się akurat dla takich żółtodziobów jak Antoinette Conway i Stephen Moran. Miała to być zwyczajna kłótnia kochanków, jednak jako pomoc i doradcę, dwoje młodych stażem agentów, dostaje doświadczonego śledczego o ugruntowanej super świetnej opinii.
To bardzo nie podoba się Antoinette, która wszędzie węszy jakieś niewłaściwe działania i uważa, że cały wydział się na nią uwziął, prześladując ją na różne sposoby, tak więc i teraz twierdzi, że to nie może być taka sobie kłótnia kochanków zakończona nieszczęśliwym wypadkiem.
Jak było naprawdę? Czy Conway miała rację? Ja już wiem, a wy musicie przeczytać tę całkiem przyzwoicie napisaną książkę. Mimo że autorka przysłowiowej Ameryki nie odkryła, pokazując nam "jedynie" żmudnie prowadzone śledztwo, z zakończeniem, bez większych zaskoczeń, to jednak czytałam z prawdziwym zaangażowaniem i zaciekawieniem.
Nie było też nadmiernego grzebania się w "prywacie", czyli obszernych opisów prywatnego życia detektywów. Ot tam takie nadmienienia, delikatne i subtelne np. o relacjach Antoinette z dziwną matką, czy o ciągłej "walce" z wścibskim dziennikarzem, który publikuje to, czego nie powinien.
Reasumując, czytało mi się dobrze i szybko, jak i poprzednie części tego cyklu. Mimo że cyk...