Więc dałam tę książkę do przeczytania mojej cioci, ona lubi opowiadania, a mi czytanie ich idzie pomału i w boleściach. Oddała mi po tygodniu, niedokończoną, ostrzegając, że jest bardzo brutalna. Przeczytałam i tak, jest brutalność, ale brutalność realistyczna. Flaki, kanibale, rytuały — bestialstwo, które opisano już w naszej, realnej historii ludzi istniało, więc skąd to zgorszenie? NIe rozumiem.
Północ to Kenneth, który dziwnym trafem jest dla mnie Kennym z South Park, ale rudym. I jego kompania i wszystkie dziwy, na które natrafiają, będąc zwykłymi, śmiertelnymi ludźmi. Jego i Kompanię nie da się nie lubić, po prostu nie da - ich "przygody" odzwierciedlają dobre rady: zawsze pod górę, jak cię witają solą i chlebem to znaczy, że czegoś chcą, bogaci zawsze zadzierają nosa, szefowie nie muszę wszystko wiedzieć, i tak dalej i tak dalej... Całkiem dobre porady do stosowania w życiu, chociaż nie mam w sobie tyle siły, by nie wyciągnąć miecz po pokazówce Nawera. No, mam nadzieję, że jeszcze się z Szóstkami spotkam, bom ciekawa, jak przypadnie im wschodni klimat.
Południe jest dla mnie Akabą, Ghassanidami i Islamem w najbardziej twardej, zatęchłej i bezwzględnej postaci (oj, Daesh by się ucieszyło na wieść o Issaram). Z tym, iż religia coraz bardziej upadla człowieka, choć istotna dla zrozumienia różnic w rozmowie Deany i Aerinem, to finalnie prowadzi do Czegoś. Tak, bogowie nawet nie patrzą na ludzi, ich potyczki są ważniejsze, a że po drodze jakieś nieważ...